1 stycznia obchodzę 18-te
urodziny . Zorganizowanie przyjęcia wymusiła na mnie matka , że
niby wszyscy teraz robią osiemnastki , to ja też muszę. Nie
specjalnie się do tego paliłam , bo nawet nie miałam na nią kogo
zaprosić. Jak zwykle zrobiłam to czego ode mnie oczekiwano . W
końcu jest na tym przyjęciu Ka , dziewczyna z którą siedzę w
ławce, jedna z moich przyjaciółek z LO D ,koleżanka ze szkoły
podstawowej i kolega W , który na święta i Nowy Rok przyjechał z
seminarium , z przyjacielem , też seminarzystą. Od razu rzuciła mi
się w oczy różnica . Kolega W poszedł tam chyba z powodu jakiejś
fanaberii , jego przyjaciel z przekonania . Jaki układ ich łączył
i czy w ogóle , nie dociekałam. Nie mogę powiedzieć żeby ta
impreza była jakoś szczególnie udana .Nie zapisała się w mojej
pamięci jako wydarzenie ciekawe czy godne uwagi. Jedyna z niej
korzyść , to piękna, ciemnozielona suknia. Zielona , bo w sklepie
z materiałami odpowiednie na sukienki materiały były dwa : brązowy
i zielony. Leżało na półkach jeszcze całkiem sporo tkanin , ale
część letnich w jakiś dziwaczne wzorki i zestawienia
kolorystyczne, kilka rodzajów flaneli odpowiednich na piżamy lub
robocze koszule , z jeden czy dwa odpowiednie na spódnice lub
męskie spodnie i trochę zwykłego płótna . Wybór w dobrach
konsumpcyjnych się kurczył z miesiąca na miesiąc , choć pustych
półek wciąż jeszcze nie było. Udało się nawet dostać
radziecki szampan i nie byle co , bo Tokay . Ojciec dał nam butelkę
Szamodny Edes rocznik 1976 jak się później dowiedziałam z książki
o kuchni węgierskiej bardzo udany rocznik. Stąd chyba moje
zamiłowanie do dobrych win. Zabawę zakończyliśmy jak wspomniałam
długim spacerem wśród zasp . Ten czas przełomu pomiędzy
dzieciństwem a początkiem dorosłości , ta noc mogły być piękne
,beztroskie i barwne . Gdzieś tam w głębi mnie czaiła się
radość i podekscytowanie nowym , skutecznie jednak stłamszona
została przez otaczającą mnie nieprzychylną atmosferę jaką
stwarzali rodzice oraz moje kompleksy i lęki. Nie po raz pierwszy
boleśnie czułam ,że coś mi ucieka . Nie zatarły tego żadne
dobre życzenia , ani prezenty czy zielona sukienka...
Prezentów dostałam
kilka, min. skórzany portfel, kryształową paterę , kasety i
książkę do nauki j.francuskiego i od ojca złoty łańcuszek z
serduszkiem , co wtedy wcale w zwyczaju nie było, złotem nie
obdarowywało się dzieci ani młodzieży. Portfel i kryształowa
patera służyły mi bardzo długo , książka i kasety do nauki
francuskiego leżą w biblioteczce do dziś . Kasety zapewne już się
do niczego nie dają ze starości , ale książka , kto wie? Może
jeszcze kiedyś posłuży?
Krótko po przerwie świątecznej zaczęłam jak i
spora cześć uczniów klas III pracę przy spisie powszechnym.
Wcześniej na przełomie listopada i grudnia braliśmy udział w
szkoleniu . Zarobiliśmy przy tej pracy całkiem przyzwoite
pieniądze. Potem we ferie wyjechałam do chrzestnego ,wujka
Bronisława aż pod Szczecin, po części żeby towarzyszyć w
podróży babci , po części ,żeby douczyć się u niego chemii i
biologii , pod okiem ciotki nauczycielki. Ka podjął się pracy
przy wykańczaniu bloków mieszkalnych i zamieszkał w hotelu
robotniczym. Tęsknimy do siebie . Po powrocie jednak pomiędzy nami
jakoś się ochłodziło . Ka zachowuje się dość dziwnie : nie
przytula mnie , nie całuje , mało rozmawia. Próbuję się bez
skutku dowiedzieć co takiego się stało. Jest mi smutno . Po kilku
dniach jednak wszystko jest po staremu. Z czasem przekonam się ,że
od czasu do czasu tak ma i należy go wtedy zostawić w spokoju. W
trakcie ferii potężna zima daje o sobie znać po raz drugi. Jak
wspomniałam , zima anno 1979 nie odpuściła i powtórny atak
nastąpił na początku lutego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz