czwartek, 12 kwietnia 2012

O relacjach , których nie było


 Do pobytów u babci jeszcze wrócę, a teraz muszę znów relacjach z rodzicami. No właśnie, relacje. Relacji właściwie nie było . Niektórzy ludzie nigdy nie powinni mieć dzieci. Do takich należy moja matka. Chyba coś jest w kolejnej rodzinnej legendzie , w myśl której pojawienie się na tym świecie zawdzięczam drugiej babci , tej ze strony matki , która podobno od dnia ślubu nachodziła moją matkę w pracy i wypytywała czy już jest w ciąży. I na tym się też kończy zainteresowanie drugiej babci moją osobą . Nie byłam jej ukochaną wnuczką , nigdy mnie nie zapraszała do siebie, nie kupowała prezentów, nie wysyłała kartek na imieniny itd. Kilka razy byłam u niej , głównie dlatego, że tak wypadało, ale uciekałam stamtąd czym prędzej. Jakoś nie chciało mi się na okrągło słuchać jakie to udane córki ma ciotka – kuzynki lubiłam i nawet się dogadywałyśmy , ale te nieustające peany na ich cześć drażniły mnie strasznie. No i jedzenie u tej babci mi nie smakowało. To by było na tyle w temacie drugiej babci. Mniej -więcej od czasu gdy była na moim przyjęciu komunijnym widziałam ją potem może jeszcze ze 20 , góra 25 razy w życiu.
Słabo już tę aferę pamiętam , nie wszystko też wtedy widziałam i usłyszałam, ale zjazd rodzinny z okazji mojego przystąpienia do Komunii Św. , spowodował w rodzinie animozje. Od tego czasu matka nigdy więcej nie pojechała do babci , dopiero kiedy ta była umierająca, a babcia zabawiła u nas kilka dni tylko raz a i to w odpowiedzi na mój upór i płacz. Wyjechała rozżalona z powodu zupełnie absurdalnego posądzenia jej przez moją matkę o kradzież rękawiczek ; zgubiła je gdzieś w drodze do pracy czy też w trakcie jakiegoś imprezowania i posądziła o kradzież babcię . Właściwie to to spotkanie chyba nawet nie spowodowało animozji , tylko je roznieciło. Bo tkwiły gdzieś od zawsze. Tak mi podpowiadało moje „coś mi mówi” i wyraźnie to czułam. Do końca nie wiem o co tym razem poszło. Po części chyba o to,że ojciec przy okazji spotkania z braćmi poczęstował alkoholem w wieczór przed moim świętem i może było go za dużo , po części o to,że nie chciałam nawinąć włosów na wałki , żeby rano mieć tzw. „rury” , a babcia mnie poparła i zamiast nakręcać mi włosy na niewygodne , plastikowe wałki naplotła mi na głowie kilkanaście warkoczyków. Dzięki temu rano po rozczesaniu miałam delikatne fale i nie bolała mnie głowa.. „Rurek „ nie chciałam , bo wszystkie dziewczyny miały mieć coś takiego na głowie w myśl panującej mody , a poza tym układanie moich długich do pasa włosów było dość kłopotliwe ; nie wymyślili jeszcze szamponów ułatwiających rozczesywanie więc trwało to długo i takie ciągnięcie grzebieniem lub szczotką po prostu bolało. Uroczystość w kościele przebiegła zwyczajnie, wizyta u fotografa również , przyjęcie tak sobie. Pamiętam okropny tłok w pokoju – bo w roku 1970 nikt przyjęć komunijnych w lokalach nie urządzał i skromne prezenty . Najokazalszy i najdroższy był zegarek na rękę od chrzestnego . Taki był zwyczaj. Chrzestny kupował zegarek. Dostałam , a jakże , produkcji ZSRR , nawet całkiem ładny i jak się okazało bardzo wytrzymały. Nosiłam go jeszcze w liceum i szkole policealnej i kilka lat po. Chrzestna dała mi materiał na sukienkę – różowy , a jakże . Dostałam też kilka książek i komplet wieczne pióro z długopisem i trochę pieniędzy , za które kupiono mi rower.

Moje życie dzieliłam między szkołę, książki i podwórko. Teraz kiedy miałam rower wypożyczane w osiedlowej świetlicy wrotki i badbington poszły w odstawkę. Rowery dostało też kilka innych osób z naszej osiedlowej paki więc zaczęły się szaleństwa rowerowe .Miasto i okolica nie miały odtąd dla nas tajemnic. W domu tymczasem sprawy pogarszały się z miesiąca na miesiąc. Awantury wybuchały równie często jak zawsze . Kończyły się też jak zawsze. Koniec końców spadały na mnie czy był powód czy go nie było i obrywałam od obojga. Kilka lat takiego piekła sprawiło,że zaczęłam zamykać się w sobie. Coraz trudniej było mi rozmawiać z rodzicami i coraz gorzej dogadywałam się z rówieśnikami. Wiadomo,że żadne układy koleżeńskie, nawet te najlepsze nie przebiegają bezkonfliktowo. Mnie jednak każda najmniejsza nawet krytyczna uwaga ze strony rówieśników odbierała pewność siebie . Coraz trudniej przychodziło mi wypowiadanie się i nawiązywanie kontaktów . Rodzicom przestałam mówić o swoich sprawach. Nie przyznawałam się do niczego, nawet jeśli oczywistym było ,że to moja sprawka, nie mówiłam nic o koleżankach i kolegach , co robię po lekcjach, co czytam , czy się źle czuję ,ani o tym jakie mam oceny , jeśli nauczyciel wyraźnie nie przykazał,że ma być podpis rodziców pod oceną . Nadal uczyłam się dobrze , na 5 , zdarzało mi się czasem dostać 4 ale dość rzadko więc nie miałam się czego obawiać a jednak nie mogłam się przemóc . Nie odzywałam się nie pytana. Najczęściej uciekałam do swojego pokoju czytać. W mojej głowie roiły mi się przedziwne historie. Wymyślałam je niemal na okrągło. Niektóre wykorzystywałam na j.polskim jeśli tylko trafiła się po temu okazja i nauczycielka zadała wymyślenie jakiegoś opowiadania . W klasie IV odkryłam pisanie pamiętnika . Nie szło mi to za bardzo, porzucałam to zajęcie , ale po niedługim czasie do niego wracałam.. Na dobre zaczęłam pisać w klasie VI. Po części za namową nauczycielki, po części dlatego, że atmosfera w domu jeszcze się pogorszyła. Matka zapisała się do liceum wieczorowego, kilka dni w tygodniu chodziła na lekcje, raz czy dwa spotykali się ze znajomymi w celu douczenia się matematyki i fizyki , którą im tłumaczył ojciec. Jeśli miała jakieś popołudnie wolne wracała do domu bardzo późno i od razu kładła się spać o ile nie wybuchła znów jakaś afera .A to się zdarzało. Atakowała mnie lub ojca. Po jakimś roku odkryłam przyczynę tych późnych powrotów i zasypiania. Niestety alkohol. Po następnym imprezy z udziałem facetów – wtedy mając lat prawie 13 wiedziałam już co to oznacza. Bolała mnie ta wiedza. Ojciec dziwnie do tego podchodził. Z jednej strony żarł się z matką i awanturował o wszystko , z czasem sam nawet nie jedną awanturę sprowokował , z drugiej wciąż jeszcze próbował łagodzić sprawę i być dobrym mężem i ojcem. I krył te jej ekscesy. Nie wiem ,czy wiedziała o tym najbliższa rodzina , siostry matki i bracia ojca . Spotykał go zawód za zawodem. Z miesiąca na miesiąc rosła w nim frustracja. . Odbijało się to i na mnie. Czasem miałam wrażenie, że ma mi za złe to ,że jestem , choć wprost tego nie powiedział – tak jak bym była przyczyną tego stanu rzeczy. Matka nic sobie nie robiła z jego starań, nie szanowała go i nawet nie próbowała już stwarzać pozorów małżeństwa , choćby przede mną. Co innego ludzie . Najważniejsze było co ludzie powiedzą. Zawsze się do tego odwoływała. Wtedy nie przyszło mi do głowy , że na to co mówią o niej samej nie zważa wcale. No, ale do tej konkluzji musiałam dorosnąć . Siłą rzeczy mur pomiędzy rodzicami i mną rósł do rozmiarów niewyobrażalnych a ja odczuwałam to coraz bardziej i coraz lepiej rozumiałam sytuację, wbrew temu co wydawało się rodzicom i reszcie rodziny. Robiłam wszystko żeby uniknąć awantur w domu, długie godziny spędzałam za zamkniętymi drzwiami swojego pokoju, z książką albo jakąś robótką, tak po prostu, żeby nie wchodzić im w drogę i nie stać się znów obiektem ataku. I bałam się, bałam się coraz bardziej. Nie był to taki rodzaj strachu jak np. przed skokiem z trampoliny do basenu czy przejściem przez cmentarz po zmierzchu . Raczej obezwładniający , wgryzający się w każdy zakamarek mózgu niepokój, nad którym w żaden sposób nie można było zapanować. Tkwił w mojej świadomości jeszcze długie lata po moim odejściu z domu , choć realnie na to patrząc nie było już powodu.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz