Do pobytów u babci jeszcze wrócę, a
teraz muszę znów relacjach z rodzicami. No właśnie, relacje.
Relacji właściwie nie było . Niektórzy ludzie nigdy nie powinni
mieć dzieci. Do takich należy moja matka. Chyba coś jest w
kolejnej rodzinnej legendzie , w myśl której pojawienie się na tym
świecie zawdzięczam drugiej babci , tej ze strony matki , która
podobno od dnia ślubu nachodziła moją matkę w pracy i wypytywała
czy już jest w ciąży. I na tym się też kończy zainteresowanie
drugiej babci moją osobą . Nie byłam jej ukochaną wnuczką ,
nigdy mnie nie zapraszała do siebie, nie kupowała prezentów, nie
wysyłała kartek na imieniny itd. Kilka razy byłam u niej , głównie
dlatego, że tak wypadało, ale uciekałam stamtąd czym prędzej.
Jakoś nie chciało mi się na okrągło słuchać jakie to udane
córki ma ciotka – kuzynki lubiłam i nawet się dogadywałyśmy ,
ale te nieustające peany na ich cześć drażniły mnie strasznie.
No i jedzenie u tej babci mi nie smakowało. To by było na tyle w
temacie drugiej babci. Mniej -więcej od czasu gdy była na moim
przyjęciu komunijnym widziałam ją potem może jeszcze ze 20 , góra
25 razy w życiu.
Słabo już tę aferę pamiętam , nie
wszystko też wtedy widziałam i usłyszałam, ale zjazd rodzinny z
okazji mojego przystąpienia do Komunii Św. , spowodował w
rodzinie animozje. Od tego czasu matka nigdy więcej nie pojechała
do babci , dopiero kiedy ta była umierająca, a babcia zabawiła u
nas kilka dni tylko raz a i to w odpowiedzi na mój upór i płacz.
Wyjechała rozżalona z powodu zupełnie absurdalnego posądzenia
jej przez moją matkę o kradzież rękawiczek ; zgubiła je gdzieś
w drodze do pracy czy też w trakcie jakiegoś imprezowania i
posądziła o kradzież babcię . Właściwie to to spotkanie chyba
nawet nie spowodowało animozji , tylko je roznieciło. Bo tkwiły
gdzieś od zawsze. Tak mi podpowiadało moje „coś mi mówi” i
wyraźnie to czułam. Do końca nie wiem o co tym razem poszło. Po
części chyba o to,że ojciec przy okazji spotkania z braćmi
poczęstował alkoholem w wieczór przed moim świętem i może było
go za dużo , po części o to,że nie chciałam nawinąć włosów
na wałki , żeby rano mieć tzw. „rury” , a babcia mnie poparła
i zamiast nakręcać mi włosy na niewygodne , plastikowe wałki
naplotła mi na głowie kilkanaście warkoczyków. Dzięki temu rano
po rozczesaniu miałam delikatne fale i nie bolała mnie głowa..
„Rurek „ nie chciałam , bo wszystkie dziewczyny miały mieć coś
takiego na głowie w myśl panującej mody , a poza tym układanie
moich długich do pasa włosów było dość kłopotliwe ; nie
wymyślili jeszcze szamponów ułatwiających rozczesywanie więc
trwało to długo i takie ciągnięcie grzebieniem lub szczotką po
prostu bolało. Uroczystość w kościele przebiegła zwyczajnie,
wizyta u fotografa również , przyjęcie tak sobie. Pamiętam
okropny tłok w pokoju – bo w roku 1970 nikt przyjęć komunijnych
w lokalach nie urządzał i skromne prezenty . Najokazalszy i
najdroższy był zegarek na rękę od chrzestnego . Taki był
zwyczaj. Chrzestny kupował zegarek. Dostałam , a jakże , produkcji
ZSRR , nawet całkiem ładny i jak się okazało bardzo wytrzymały.
Nosiłam go jeszcze w liceum i szkole policealnej i kilka lat po.
Chrzestna dała mi materiał na sukienkę – różowy , a jakże .
Dostałam też kilka książek i komplet wieczne pióro z długopisem
i trochę pieniędzy , za które kupiono mi rower.
Moje życie dzieliłam między szkołę,
książki i podwórko. Teraz kiedy miałam rower wypożyczane w
osiedlowej świetlicy wrotki i badbington poszły w odstawkę.
Rowery dostało też kilka innych osób z naszej osiedlowej paki więc
zaczęły się szaleństwa rowerowe .Miasto i okolica nie miały
odtąd dla nas tajemnic. W domu tymczasem sprawy pogarszały się z
miesiąca na miesiąc. Awantury wybuchały równie często jak zawsze
. Kończyły się też jak zawsze. Koniec końców spadały na mnie
czy był powód czy go nie było i obrywałam od obojga. Kilka lat
takiego piekła sprawiło,że zaczęłam zamykać się w sobie.
Coraz trudniej było mi rozmawiać z rodzicami i coraz gorzej
dogadywałam się z rówieśnikami. Wiadomo,że żadne układy
koleżeńskie, nawet te najlepsze nie przebiegają bezkonfliktowo.
Mnie jednak każda najmniejsza nawet krytyczna uwaga ze strony
rówieśników odbierała pewność siebie . Coraz trudniej
przychodziło mi wypowiadanie się i nawiązywanie kontaktów .
Rodzicom przestałam mówić o swoich sprawach. Nie przyznawałam się
do niczego, nawet jeśli oczywistym było ,że to moja sprawka, nie
mówiłam nic o koleżankach i kolegach , co robię po lekcjach, co
czytam , czy się źle czuję ,ani o tym jakie mam oceny , jeśli
nauczyciel wyraźnie nie przykazał,że ma być podpis rodziców pod
oceną . Nadal uczyłam się dobrze , na 5 , zdarzało mi się czasem
dostać 4 ale dość rzadko więc nie miałam się czego obawiać a
jednak nie mogłam się przemóc . Nie odzywałam się nie pytana.
Najczęściej uciekałam do swojego pokoju czytać. W mojej głowie
roiły mi się przedziwne historie. Wymyślałam je niemal na
okrągło. Niektóre wykorzystywałam na j.polskim jeśli tylko
trafiła się po temu okazja i nauczycielka zadała wymyślenie
jakiegoś opowiadania . W klasie IV odkryłam pisanie pamiętnika .
Nie szło mi to za bardzo, porzucałam to zajęcie , ale po niedługim
czasie do niego wracałam.. Na dobre zaczęłam pisać w klasie VI.
Po części za namową nauczycielki, po części dlatego, że
atmosfera w domu jeszcze się pogorszyła. Matka zapisała się do
liceum wieczorowego, kilka dni w tygodniu chodziła na lekcje, raz
czy dwa spotykali się ze znajomymi w celu douczenia się matematyki
i fizyki , którą im tłumaczył ojciec. Jeśli miała jakieś
popołudnie wolne wracała do domu bardzo późno i od razu kładła
się spać o ile nie wybuchła znów jakaś afera .A to się
zdarzało. Atakowała mnie lub ojca. Po jakimś roku odkryłam
przyczynę tych późnych powrotów i zasypiania. Niestety alkohol.
Po następnym imprezy z udziałem facetów – wtedy mając lat
prawie 13 wiedziałam już co to oznacza. Bolała mnie ta wiedza.
Ojciec dziwnie do tego podchodził. Z jednej strony żarł się z
matką i awanturował o wszystko , z czasem sam nawet nie jedną
awanturę sprowokował , z drugiej wciąż jeszcze próbował
łagodzić sprawę i być dobrym mężem i ojcem. I krył te jej
ekscesy. Nie wiem ,czy wiedziała o tym najbliższa rodzina , siostry
matki i bracia ojca . Spotykał go zawód za zawodem. Z miesiąca na
miesiąc rosła w nim frustracja. . Odbijało się to i na mnie.
Czasem miałam wrażenie, że ma mi za złe to ,że jestem , choć
wprost tego nie powiedział – tak jak bym była przyczyną tego
stanu rzeczy. Matka nic sobie nie robiła z jego starań, nie
szanowała go i nawet nie próbowała już stwarzać pozorów
małżeństwa , choćby przede mną. Co innego ludzie . Najważniejsze
było co ludzie powiedzą. Zawsze się do tego odwoływała. Wtedy
nie przyszło mi do głowy , że na to co mówią o niej samej nie
zważa wcale. No, ale do tej konkluzji musiałam dorosnąć . Siłą
rzeczy mur pomiędzy rodzicami i mną rósł do rozmiarów
niewyobrażalnych a ja odczuwałam to coraz bardziej i coraz lepiej
rozumiałam sytuację, wbrew temu co wydawało się rodzicom i
reszcie rodziny. Robiłam wszystko żeby uniknąć awantur w domu,
długie godziny spędzałam za zamkniętymi drzwiami swojego pokoju,
z książką albo jakąś robótką, tak po prostu, żeby nie
wchodzić im w drogę i nie stać się znów obiektem ataku. I bałam
się, bałam się coraz bardziej. Nie był to taki rodzaj strachu
jak np. przed skokiem z trampoliny do basenu czy przejściem przez
cmentarz po zmierzchu . Raczej obezwładniający , wgryzający się w
każdy zakamarek mózgu niepokój, nad którym w żaden sposób nie
można było zapanować. Tkwił w mojej świadomości jeszcze długie
lata po moim odejściu z domu , choć realnie na to patrząc nie było
już powodu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz