piątek, 20 kwietnia 2012

Jeszcze o relacjach - tak zwanych


W tamtych latach nikt jeszcze nie słyszał o czymś takim jak dyskoteka . Dorośli chodzili na dancingi , dla dzieci i młodzieży urządzano tańce w szkole, baliki w przedszkolach , czasem z okazji Gwiazdki w zakładach pracy rodziców. Na zabawy do szkoły chodziłam , bo nie można było nie przyjść na imprezę organizowaną w szkole. Niestety nigdy nie byłam sama . Najpierw z niewiadomych przyczyn ( bo przecież do szkoły sama chodziłam ) zaprowadzała mnie matka i po zabawie po mnie przychodziła , czasem wysyłała ojca , a potem kiedy już byłam w starszych klasach przychodziła sprawdzić czy jestem na zabawie . Nie mogę powiedzieć żebym się dobrze kiedykolwiek bawiła na tych zabawach. Zwykle siedziałam pod ścianami, co oczywiście było powodem urządzenia przez matkę kolejnej awantury , „bo nikt mnie nie chce , nie lubi , ja nie umiem się bawić „ i td. Tak tragicznie nie było, chociaż powtarzane w kółko takie frazy zapadały mi w głowie i podświadomie przyjmowałam to za prawdę . Z drugiej strony , kto by chciał się ze mną bawić na oczach mojej matki czy ojca , nawet na szkolnej zabawie? Stałam się jedynie powodem do żartów i docinek. Na końcowej zabawie z okazji zakończenia szkoły podstawowej nie było lepiej. Matka w połowie przyszła sprawdzić czy jestem . Czułam się głupio.
Jakimś cudem tolerowała moich znajomych. Czasem ktoś z paczki po mnie wpadał do domu , czasem przychodzili po lekcje , albo jakieś książki , zapraszała do mojego pokoju ale miała zwyczaj wpadać co chwilę do nas , bo „coś tam ...”, albo wołać mnie do kuchni , bo „coś tam...”, np. za głośno się śmiejemy, muzyka nie taka albo coś – każdy powód był dobry – oczywiście jeśli akurat była w domu, albo zdarzyło jej się dojechać . Po wyjściu moich znajomych koniec był zawsze taki sam. Wrzaski i wyzwiska. Starałam się nie zapraszać nikogo do domu popołudniami, bo nigdy nie było wiadomo jak to się skończy i wolałam ,żeby nikt nie wiedział o tym co się u mnie dzieje, często więc spotykaliśmy się u mnie zaraz po szkole albo przed lekcjami jeśli wypadały później.
Z upływem lat coraz gorzej znosiłam atmosferę w domu i ograniczony kontakt z rówieśnikami. Zamknęłam się w sobie i dosłownie : w swoim pokoju. Czytałam , pisałam raplutaż i opowiadania , był moment,że próbowałam wiersze ale nie byłam z nich zadowolona i dałam sobie z tym spokój. Ojciec czytał te same książki co ja więc często ucinaliśmy sobie dłuższe dyskusje , czasem chodziliśmy na spacery , bywało,że opowiadał o swojej młodości i wybrykach w towarzystwie braci i kolegów ze wsi , potem ze szkoły. Razem zajmowaliśmy się naszym hobby czyli czytaniem Trylogii , rozwiązywaniem krzyżowek i zbieraniem starej broni i innych antyków. Kolekcja nie była imponująca , zaledwie kilka ciekawych okazów .Nadal jeździłam z ojcem na zawody strzeleckie i festyny zakładowe , w lecie kiedy przyjeżdżał na kilka dni do babci chodziliśmy na grzyby , maliny i jagody, pomagałam mu w pracach remontowych przy domu i ogrodzie i jeśli tylko matki nie było w pobliżu całkiem dobrze nam się układało. Co innego w domu. Niby było dobrze, ale jak tylko matka podnosiła głos na mnie , ojciec najczęściej brał jej stronę i zbierałam z obu stron. Nie rozumiałam dlaczego... Po latach doszłam do wniosku, że może gdyby ojciec miał inną kobietę , byłby zupełnie innym człowiekiem . To akurat zaczęło docierać do mnie kiedy dobiegałam lat 18-tu.
Za zamkniętymi drzwiami swojego pokoju ( nadal nie mogłam go urządzić po swojemu , podobnie jak kupić sobie ciuchów takich jak bym chciała – matka uznawała tylko granatowe , niebieskie i czerwone i nawet jeśli zabrała mnie kiedyś na zakupy i tak wymuszała swoje ) spędzałam teraz większość czasu. Jeśli się nie uczyłam , to czytałam , wyszywałam lub pisałam i niemal bez przerwy słuchałam muzyki. Gramofon stał w niby moim pokoju , płyty również więc do woli mogłam korzystać. Oczywiście nie żadne „pocztówki dźwiękowe „ z targu , które matka kupowała w ilościach hurtowych – 90% to było jakieś niegdysiejsze „disco polo” w wykonaniu zespołu czy też orkiestry pod nazwą „Mały Władziu” . Koszmar dla mojego dość wrażliwego ucha i jako – tako wyrobionego gustu. Ja włączałam sobie płyty Okudżawy i Wysockiego i muzykę klasyczną. A że nastroje zawsze miałam dość mroczne to kaliber wybierałam cięższy . Symfonie Bethovena , koncerty skrzypcowe Bramhsa , Griega , Czajkowskiego , Bacha itp. - w tonacjach molowych. Po jakimś czasie zauważyłam ,że ta muzyka jest mi w stanie zapewnić spokój. I to dosłownie. Wystarczyło tylko zrobić głośniej a najdalej za pół godziny – nawet w środku największej awantury ojciec wychodził z domu , a matka zamykała się w łazience i uruchamiała pralkę.   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz