W tamtych latach nikt jeszcze nie
słyszał o czymś takim jak dyskoteka . Dorośli chodzili na
dancingi , dla dzieci i młodzieży urządzano tańce w szkole,
baliki w przedszkolach , czasem z okazji Gwiazdki w zakładach pracy
rodziców. Na zabawy do szkoły chodziłam , bo nie można było nie
przyjść na imprezę organizowaną w szkole. Niestety nigdy nie
byłam sama . Najpierw z niewiadomych przyczyn ( bo przecież do
szkoły sama chodziłam ) zaprowadzała mnie matka i po zabawie po
mnie przychodziła , czasem wysyłała ojca , a potem kiedy już
byłam w starszych klasach przychodziła sprawdzić czy jestem na
zabawie . Nie mogę powiedzieć żebym się dobrze kiedykolwiek
bawiła na tych zabawach. Zwykle siedziałam pod ścianami, co
oczywiście było powodem urządzenia przez matkę kolejnej awantury
, „bo nikt mnie nie chce , nie lubi , ja nie umiem się bawić „
i td. Tak tragicznie nie było, chociaż powtarzane w kółko takie
frazy zapadały mi w głowie i podświadomie przyjmowałam to za
prawdę . Z drugiej strony , kto by chciał się ze mną bawić na
oczach mojej matki czy ojca , nawet na szkolnej zabawie? Stałam się
jedynie powodem do żartów i docinek. Na końcowej zabawie z okazji
zakończenia szkoły podstawowej nie było lepiej. Matka w połowie
przyszła sprawdzić czy jestem . Czułam się głupio.
Jakimś cudem tolerowała moich
znajomych. Czasem ktoś z paczki po mnie wpadał do domu , czasem
przychodzili po lekcje , albo jakieś książki , zapraszała do
mojego pokoju ale miała zwyczaj wpadać co chwilę do nas , bo „coś
tam ...”, albo wołać mnie do kuchni , bo „coś tam...”, np.
za głośno się śmiejemy, muzyka nie taka albo coś – każdy
powód był dobry – oczywiście jeśli akurat była w domu, albo
zdarzyło jej się dojechać . Po wyjściu moich znajomych koniec był
zawsze taki sam. Wrzaski i wyzwiska. Starałam się nie zapraszać
nikogo do domu popołudniami, bo nigdy nie było wiadomo jak to się
skończy i wolałam ,żeby nikt nie wiedział o tym co się u mnie
dzieje, często więc spotykaliśmy się u mnie zaraz po szkole albo
przed lekcjami jeśli wypadały później.
Z upływem lat coraz gorzej znosiłam
atmosferę w domu i ograniczony kontakt z rówieśnikami. Zamknęłam
się w sobie i dosłownie : w swoim pokoju. Czytałam , pisałam
raplutaż i opowiadania , był moment,że próbowałam wiersze ale
nie byłam z nich zadowolona i dałam sobie z tym spokój. Ojciec
czytał te same książki co ja więc często ucinaliśmy sobie
dłuższe dyskusje , czasem chodziliśmy na spacery , bywało,że
opowiadał o swojej młodości i wybrykach w towarzystwie braci i
kolegów ze wsi , potem ze szkoły. Razem zajmowaliśmy się naszym
hobby czyli czytaniem Trylogii , rozwiązywaniem krzyżowek i
zbieraniem starej broni i innych antyków. Kolekcja nie była
imponująca , zaledwie kilka ciekawych okazów .Nadal jeździłam z
ojcem na zawody strzeleckie i festyny zakładowe , w lecie kiedy
przyjeżdżał na kilka dni do babci chodziliśmy na grzyby , maliny
i jagody, pomagałam mu w pracach remontowych przy domu i ogrodzie i
jeśli tylko matki nie było w pobliżu całkiem dobrze nam się
układało. Co innego w domu. Niby było dobrze, ale jak tylko matka
podnosiła głos na mnie , ojciec najczęściej brał jej stronę i
zbierałam z obu stron. Nie rozumiałam dlaczego... Po latach doszłam
do wniosku, że może gdyby ojciec miał inną kobietę , byłby
zupełnie innym człowiekiem . To akurat zaczęło docierać do mnie
kiedy dobiegałam lat 18-tu.
Za zamkniętymi drzwiami swojego
pokoju ( nadal nie mogłam go urządzić po swojemu , podobnie jak
kupić sobie ciuchów takich jak bym chciała – matka uznawała
tylko granatowe , niebieskie i czerwone i nawet jeśli zabrała mnie
kiedyś na zakupy i tak wymuszała swoje ) spędzałam teraz
większość czasu. Jeśli się nie uczyłam , to czytałam ,
wyszywałam lub pisałam i niemal bez przerwy słuchałam muzyki.
Gramofon stał w niby moim pokoju , płyty również więc do woli
mogłam korzystać. Oczywiście nie żadne „pocztówki dźwiękowe
„ z targu , które matka kupowała w ilościach hurtowych – 90%
to było jakieś niegdysiejsze „disco polo” w wykonaniu zespołu
czy też orkiestry pod nazwą „Mały Władziu” . Koszmar dla
mojego dość wrażliwego ucha i jako – tako wyrobionego gustu. Ja
włączałam sobie płyty Okudżawy i Wysockiego i muzykę klasyczną.
A że nastroje zawsze miałam dość mroczne to kaliber wybierałam
cięższy . Symfonie Bethovena , koncerty skrzypcowe Bramhsa , Griega
, Czajkowskiego , Bacha itp. - w tonacjach molowych. Po jakimś
czasie zauważyłam ,że ta muzyka jest mi w stanie zapewnić spokój.
I to dosłownie. Wystarczyło tylko zrobić głośniej a najdalej za
pół godziny – nawet w środku największej awantury ojciec
wychodził z domu , a matka zamykała się w łazience i uruchamiała
pralkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz