W 1989 roku weszły nowe
przepisy . Zapewne na bazie zmian i chęci dorównania Europie. Odtąd
szczepienia nie mogły już odbywać się w terenie, chyba,ze w
szkole był gabinet . Należało odtąd dogadywać się sprawie
szczepień z poradnią dziecięcą , wyznaczyć dzień , zawiadomić
rodziców , umówić lekarza i zamówić szczepionki. Rodzice dzieci
ze szkół wiejskich byli ( z nielicznymi wyjątkami) bardzo
zdyscyplinowani . Stawiali się prawie w 100% na wezwania .
Oczywiście nie zawsze wszystkie dzieci można było zaszczepić , bo
czasem któreś było przeziębione , ale zwykle dzień szczepień
nie był stracony. Organizacja zawsze była moją mocną stroną więc
zgranie wszystkiego nie sprawiało mi większych trudności. Ale u
Naczelnej miałam krechę , a koleżanki szefowej nadzorujące
szczepienia z ramienia Sanepidu też miały już do mnie swoje ale.
Zasadnicza sprawa to był fakt,ze nie zgłaszam wszawicy w szkołach.
Nie zgłaszałam , bo jej nie było. Udało mi się wyeliminować jak
tylko zaczęłam pracę , potem regularnie robiłam przeglądy
czystości i jeśli nawet się jakiś przypadek pojawił , dziecko
dostawało od razu płyn , który kupiła szkoła i dwa dni wolnego i
temat był załatwiony . Tłumaczyłam to kobietom co miesiąc ale
najwyraźniej nie pomagało. Jak i co miesięczny pisemny raport, że
na moim terenie wszawica nie występuje. Czasami Sanepid kontrolował
wykonywanie szczepień. Po kilku razach opracowałam sobie swoją
metodę ,żeby sprawnie to przebiegało. Mianowicie rozdawałam karty
szczepień rodzicom w poczekalni. Każdy wchodził do lekarza, lekarz
badał dziecko , wpisywał , „szczepić „ lub nie „szczepić „
, mama z dzieckiem przechodziła do mnie do punktu szczepień,
podawała kartę . Ja odkładałam na właściwą kupkę i szczepiłam
dziecko lub informowałam mamę,że powiadomię o nowym terminie . Po
skończeniu szczepień wpisywałam datę i rodzaj szczepionki w karty
. Dzięki temu pracując sama unikałam tłoku i zamieszania , ale
pań z Sanepidu wiedzących lepiej , nie obchodziła sprawna
organizacja pracy . Nie tolerowały wpisywania szczepień po
zakończeniu. Miałam to robić przy każdym dziecku. No mogłam ,ale
po pierwsze po każdym wpisie powinnam przerywać szczepienia na
mycie rąk i trwałoby to znacznie dłużej; przy ponad setce dzieci
nie wiem czy wystarczyłoby na to 8 godzin . Tłumaczyłam im na czym
ta moja organizacja pracy polega ale i tak wpisywały mi w protokół
błędy proceduralne. Ostateczne spięcie nastąpiło kiedy wykazałam
się samodzielnością w skali zozu nie spotykaną a kierowniczka z
Sanepidu dostała po uszach od instancji wyższej . Poszło o
szczepionki. Planując szczepienia musiałam odpowiednią ilość
zamówić a Sanepid miał obowiązek je przygotować na dzień
szczepień. Oczywiście zamówiłam , pisemnie na trzy dni przed
szczepieniami jak to było wymagane a kiedy poszłam w dniu szczepień
rano je odebrać okazało się,że dla mnie szczepionek nie ma i mam
szczepienia odwołać . Po raz pierwszy chyba głos podniosłam na
przełożoną , a kierowniczka swoje , nie ma , bo nie ma , mam
odesłać matki do domu. Wyszłam wściekła . Odwołać , nie takie
to proste odwołać 80 -dzieciaków i co niby miałabym rodzicom
powiedzieć, którzy zjechali z całej okolicy. Jak to bywa u mnie
pod wpływem przymusu, zaczęłam szybko myśleć co z tym zrobić .
I wpadłam na pomysł . Do szczepień miałam godzinę . Wbiegłam do
poradni , za telefon i dzwonię do Sanepidu w Środzie gdzie kiedyś
pracowałam . Oczywiście,że mają szczepionki, oczywiście,że mnie
pamiętają , ale mam sama po nie przyjechać . W porządku.
Zadzwoniłam do dyspozytorki karetek środowiskowych , akurat jedna
zjechała i ma godzinę wolną , to mi ją zadysponowała. Po drodze
kupiłam paczkę kawy , poprosiłam przełożoną poradni,żeby
przekazała matkom ,że trochę się szczepienia opóźnią i za
półtorej godziny byłam z powrotem z zapasem szczepionek na 200
dzieci, których nie kazano mi oddawać , choć od razu zastrzegłam
,że tylko chce pożyczyć. Szczepienia z godzinnym opóźnieniem ale
wykonałam , przeprosiłam rodziców i byłoby po kłopocie , ale
sprawa się rozniosła na forum województwa . Na najbliższej
naradzie kierowniczka dostała reprymendę ,że nie zapewnia
odpowiedniej ilości szczepionek i nasze miasto pożycza od Środy i
w ogóle słabo się przykłada do pracy . Oczywiście nie
wiedzieliśmy o tym dopóki nie przyszła kiedyś do nas Naczelna .
Akurat miała chyba dobry humor , bo nie wołała mnie tym razem na
rozmowę do siebie . Coś tam dziewczynom przekazała służbowego ,
a ja weszłam do rejestracji jak ta już otwierała drugie drzwi żeby
wyjść . Zatrzymała się na mój widok i jak na nią dość
grzecznie zapytała :”pani Aniu o co chodziło z tymi
szczepionkami” „. Oooo, nie dobrze pomyślałam, będzie następna
afera , ale spokojnie wyjaśniłam ,ze wezwałam do szczepień 80
dzieci , a w dniu kiedy miałam szczepić dowiedziałam się od
kierowniczki Sanepidu,że nie ma dla mnie szczepionek i że
kierowniczka nawet nie chciała mi wyjaśnić dlaczego ich nie
załatwiła tylko krzyczała,że mam odwołać szczepienia . No to
sobie zadzwoniłam do Środy gdzie kiedyś pracowałam i pożyczyłam”
. A kto mi przywiózł te szczepionki i czy oddałam. Przywiozłam
sama , karetką środowiskową , którą mi dyspozytorka zgodziła
się udostępnić , a oddawać nie muszę . „Na przyszłość niech
pani załatwia szczepionki u nas a nie pożycza” - powiedziała i
wyszła. Za parę dni się wydało ,że szefowa Sanepidu podpadła
na wojewódzkim szczeblu z mojego powodu. Stanowczo jak na miejscowy
zoz okazałam się zbyt samowolna .
A już ostateczna moja
wpadka zdarzyła się chyba z półtora roku później . Tak się
nieszczęśliwie zdarzyło ,że córka mojej koleżanki Z zginęła w
wypadku samochodowym. Byłyśmy tym wstrząśnięte wszystkie i nie
tylko my , całe miasto żyło tą tragedią. Młoda dziewczyna ,
ledwo zaczęła studia . To zawsze robi wrażenie , zwłaszcza, gdy
dotyczy kogoś znanego osobiście. Z oczywiście wylądowała na
zwolnieniu . Tym razem bez słowa protestu zajęłam się jej
sprawami. Pomyślałam sobie „trudno, zdarzyło się nieszczęście,
kobieta jest załamana , nic dziwnego,że choruje , przez parę
tygodni mogę ją zastąpić „, ale parę tygodni przeciągnęło
się w parę miesięcy . Kiedy zbliżał się koniec roku szkolnego,
przyszły badania klas ósmych , karty kolonijne do wypełniania w
ilościach hurtowych i planowane szczepienia wkurzyłam się .
Zwłaszcza, że Naczelna nie przydzieliła mi nikogo do pomocy.
Czasem w ramach rewanżu, jeśli miały chwilę wolną pomagały mi
pielęgniarki z punktu szczepień ale tylko dorywczo. Dyrektor jednej
ze szkół już zaczął uwagę zwracać,że zaniedbuję jego szkołę
, do przedszkola nie zaglądałam od dwóch miesięcy . Jasne było,że
sama 12 szkół i dwóch przedszkoli nie obrobię choćbym chciała.
Wspomniałam o tym Naczelnej przy jakieś okazji, ale albo udała,że
nie słyszy , albo machnęła na to ręką. Pomocy mi nie
przydzieliła , i żadnej wiążącej odpowiedzi nie dała. Coś tam
wspomniała o premii kwartalne,że da 10 % zamiast pięciu. „Aha,
będą 4 pary rajstop i 2 paczki kawy „ - pomyślałam sobie.
Kolejna afera wybuchła gdy , któregoś poniedziałku wróciłam o
14.00 do przychodni . Akurat dyżur miała lekarka , która
skierowała kiedyś mojego syna do poznańskiego szpitala z
zapaleniem opon mózgowych. Lekarzem była dobrym ,chyba jednym z
lepszych w tym zozie , ale miała wyjątkowo wredny charakter .
Uważała przy tym ,że jest najważniejsza , do pacjentów odnosiła
się arogancko i niegrzecznie , a niższy personel czyli pielęgniarki
, rejestratorki czy higienistki uważała za coś gorszego od siebie
. Jedynym , kto jej się do tej pory potrafił postawić był lekarz
, o którym wspominałam wyżej. Dziewczyny z przychodni, nawet
siostra przełożona omijały ją szerokim łukiem i często
przemilczały nawet jej złośliwości. Weszłam do jej gabinetu z
kartami pacjentów, bo kiedy przychodziłam do przychodni po
zajęciach w szkołach pomagałam dziewczynom w rejestracji i punkcie
szczepień. Jacyś rodzice ubierali akurat dziecko po badaniu , a
pani doktor nie licząc się z tym ,że nie jesteśmy same od razu na
mnie podniosła głos : „niech się pani uszykuje na środę,
pojedzie pani ze mną do Gozdowa na bilans” . Zatrzęsło mną .
Nawet nie zapytała czy mam na ten dzień jakieś plany , albo swoje
sprawy , tylko tak od razu „pojedzie pani” . Próbowałam
grzecznie ; w środę nie mogę , muszę być w swojej szkole” . A
ona znów na mnie z krzykiem : „jak to pani nie może , to kto ma
to robić? Nie ma pani nic do gadania , pojedzie pani i koniec! „
no i tu mnie poniosło. Już otwierałam drzwi do gabinetu chcąc
wrócić do rejestracji ale zatrzymałam się stanowczo i głośno
powiedziałam „pojadę , jak mi Naczelna da polecenie służbowe na
piśmie i za to zapłaci, bo jak dotąd za robotę , którą robię
za Z od kilku miesięcy nie dostałam nawet wyższej premii „ i
wyszłam trzaskając przy tym drzwiami. Coś tam jeszcze przez drzwi
usłyszałam o bezczelności , ale wpadłam do rejestracji znów z
trzaśnięciem drzwiami i pod adresem lekarki poleciała taka
wiązanka,że moje koleżanki stanęły jak wryte : „Ania, ty też
tak potrafisz ? Musiała ci S na odcisk nadepnąć „ . Dziewczyny
nie wierzyły własnym uszom , bo słynęłam z tego,że nigdy nie
posługuję się wulgaryzmami. Za chwilę sprawa się wydała , bo
wpadły siostry z punktu szczepień , które całe zajście słyszały,
przez otwarte drzwi.
„Ania, S dzwoni do
Naczelnej , uszykuj się na awanturę ! Ale że ty się jej postawisz
, to by nikt nie pomyślał , wszyscy się jej boją „ . Sensacja
na całą poradnię dziecięcą . A za moment miało się okazać,że
na cały zoz i okolicę . No, postawiłam się , mogła mnie
poprosić , pewnie bym jej nie odmówiła , a nie wydzierać się na
mnie przy pacjentach i wydawać mi rozkazy. Lekarz , który tak mnie
bronił w temacie prób tuberkulinowych wszedł akurat do rejestracji
i słysząc o czym mowa , roześmiał się głośno i skomentował to
przysłowiem „trafiła kosa na kamień „ a potem kiedy wszedł do
pomieszczenia socjalnego gdzie parzyłam kawę puścił do mnie oko.
Wiadomo było,ze nie znosi lekarki S jak zarazy , z wzajemnością .
S jako ordynatorka na noworodkach próbowała mu udowadniać brak
kompetencji ; doktor jednak miał w nosie jej zdanie. Robił swoje i
szybko zyskał wśród pacjentów dobrą opinię.
Nie minęło pół godziny
a zadzwoniła Naczelna. Akurat odebrała siostra Przełożona .
„Ania do Naczelnej natychmiast”. I kiedy już wychodziłam
dodała:”naraziłaś się „.
Ręce mi trochę latały ,
kiedy szłam przez ośrodek zdrowia do części administracyjnej ,
ale przynajmniej miałam czas obmyślić sobie strategię … Nie
wiele mi to pomogło, bo szefowa swoim zwyczajem zaczęła od ataku
zamiast „dzień dobry” . Wysłuchałam po czym powtórzyłam to
co lekarce. Nie dostałam od pani naczelnej polecenia , że mam
jechać z doktor S , poza tym w tę środę nie mogę , bo mam
umówione inne sprawy , a poza tym , nie dostaję za dodatkową pracę
wynagrodzenia , dlaczego mam dodatkowo pracować za darmo. Coś tam
jeszcze próbowała krzyczeć ,że jak to? lekarce się nie odmawia!A
ja swoje. Nie pojadę , nie nadążam ze swoją robotą , dyrektorzy
szkół mają pretensje,że mnie nie ma w dni , w które powinnam
być i w ogóle , przyszłam do pracy żeby zarabiać pieniądze, jak
zechcę popracować społecznie to się zgłoszę do PCK. Po
dwudziestu minutach Naczelna odpuściła. „pani Aniu, ja bardzo
proszę niech pani jedzie w tę środę z doktor S dla świętego
spokoju. Odwołam w szkole pani wizytę a na koniec maja będę
ustalać podwyżki i premie , dostanie pani najwyższą podwyżkę w
„widełkach” i do czasu aż nie znajdę zastępstwa za Z 30%
premii. Szybko przeliczyłam kwoty i prawie się uśmiechnęłam: to
znaczyło,że będę milionerką ! Nie dałam po sobie poznać ,że
cieszę się z wygranej , za to postanowiłam się szefowej
„podlizać” i zwróciłam się do niej tak jak lubiła
najbardziej „pani magister” . Nigdy jej tak nie nazywałam , bo
nie była magistrem pielęgniarstwa tylko pedagogiki. Studia zrobiła
zaocznie i uważała z tego powodu,że jest lepsza od innych . Każdy
, kto chciał jej nie podpadać tytułował ją w ten sposób.
Poprosiłam „panią magister” ,żeby pamiętała o
usprawiedliwieniu mnie w szkole, podziękowałam i wyszłam. Piguły
z poradni dziecięcej i punktu szczepień , pan doktor i jeszcze
jedna lekarka , która przyszła już na swój popołudniowy dyżur
czekali na mnie w rejestracji . Ledwo tylko uchyliłam drzwi wszyscy
razem krzyknęli „no dalej mów! Mocno oberwałaś ? Masz naganę ,
premię ci zabrała ? „ „Noooo , muszę pojechać do tego
Gozdowa ,(tu zrobiłam efektowną przerwę) - za najwyższe „widełki”
i 30 % premii. „-
odpowiedziałam. Gdyby piorun walnął w środek rejestracji byłoby
mniejsze wrażenie . Wszystkich zatkało i to na długo. W końcu
siostra przełożona skomentowała,że teraz będę miała wypłatę
prawie taką jak ona i co ja Naczelnej takiego powiedziałam ,że mi
dała taką podwyżkę .”A co miałam mówić , uparłam się ,że
dłużej za Z bez wynagrodzenia robić nie będę , a do pracy
przyszłam po to żeby zarabiać pieniądze a nie udzielać się
społecznie”.
Niebawem moja rozmowa z
Naczelną stała się sławna na cały zoz a Fama zaczęła głosić
jaka to ze mnie pazerna i aspołeczna jednostka. Odchorowałam tę
rozmowę jak żadną inną w trakcie mojej kariery w zozie. Za kilka
miesięcy Naczelna przydzieliła mi drugą higienistkę, a właściwie
to pielęgniarkę . Odtąd każda miała swój teren , a szczepienia
robiłyśmy razem . Bardzo nam to usprawniło pracę , dogadywałyśmy
się
też na gruncie prywatnym
a wkrótce i do naszego zozu zawitało nowe. Zmienił się status
zawodu i kompetencje. Odtąd nie byłyśmy już higienistkami tylko
„pielęgniarkami pracującymi w środowisku szkolnym” . Nasza
rola sprowadzała się do tego,że byłyśmy obecne w szkole , ale
nawet tabletki przeciwbólowej czy kropli na bolący żołądek nie
mogłyśmy podać dziecku bez zgody rodziców, na badania
wypisywałyśmy wezwania do poradni , bo i tego zakazano na miejscu w
szkołach , nie wolno też było odtąd przeprowadzać kontroli
czystości , na co buntowali się najbardziej dyrektorzy szkół , bo
to oznaczało ,że prędzej czy później będą kłopoty z wszawicą
. Jedyne co nam było wolno to opatrzyć skaleczenia a w razie
wypadku wezwać karetkę i prowadzić dokumentację medyczną .
Nakazano nam też używać wyłącznie sprzętu jednorazowego . Z tym
akurat większych kłopotów nie było, bo sprzęt zaczął być
powszechnie dostępny , częściowo w hurtowniach zaopatrujących
jednostki medyczne częściowo z darów z Europy Zachodniej. Zbliżał
się rok 1990 a z nim nowe wyzwania . Praca w zozie nie pociągała
mnie już wcale. Marzyło mi się coś nowego , jeszcze dość
mgliście i ogólnie ale wiedziałam już ,że etat nie dla mnie.
*************
I NA TYM KOŃCZĘ WSPOMINEK CZĘŚĆ I . CZAS NA POPRAWKI I PORZĄDKI . CIĄG DALSZY NASTĄPI ZA ....
NIEDŁUGO !
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz