piątek, 26 kwietnia 2013

W zozie 2


W 1989 roku weszły nowe przepisy . Zapewne na bazie zmian i chęci dorównania Europie. Odtąd szczepienia nie mogły już odbywać się w terenie, chyba,ze w szkole był gabinet . Należało odtąd dogadywać się sprawie szczepień z poradnią dziecięcą , wyznaczyć dzień , zawiadomić rodziców , umówić lekarza i zamówić szczepionki. Rodzice dzieci ze szkół wiejskich byli ( z nielicznymi wyjątkami) bardzo zdyscyplinowani . Stawiali się prawie w 100% na wezwania . Oczywiście nie zawsze wszystkie dzieci można było zaszczepić , bo czasem któreś było przeziębione , ale zwykle dzień szczepień nie był stracony. Organizacja zawsze była moją mocną stroną więc zgranie wszystkiego nie sprawiało mi większych trudności. Ale u Naczelnej miałam krechę , a koleżanki szefowej nadzorujące szczepienia z ramienia Sanepidu też miały już do mnie swoje ale. Zasadnicza sprawa to był fakt,ze nie zgłaszam wszawicy w szkołach. Nie zgłaszałam , bo jej nie było. Udało mi się wyeliminować jak tylko zaczęłam pracę , potem regularnie robiłam przeglądy czystości i jeśli nawet się jakiś przypadek pojawił , dziecko dostawało od razu płyn , który kupiła szkoła i dwa dni wolnego i temat był załatwiony . Tłumaczyłam to kobietom co miesiąc ale najwyraźniej nie pomagało. Jak i co miesięczny pisemny raport, że na moim terenie wszawica nie występuje. Czasami Sanepid kontrolował wykonywanie szczepień. Po kilku razach opracowałam sobie swoją metodę ,żeby sprawnie to przebiegało. Mianowicie rozdawałam karty szczepień rodzicom w poczekalni. Każdy wchodził do lekarza, lekarz badał dziecko , wpisywał , „szczepić „ lub nie „szczepić „ , mama z dzieckiem przechodziła do mnie do punktu szczepień, podawała kartę . Ja odkładałam na właściwą kupkę i szczepiłam dziecko lub informowałam mamę,że powiadomię o nowym terminie . Po skończeniu szczepień wpisywałam datę i rodzaj szczepionki w karty . Dzięki temu pracując sama unikałam tłoku i zamieszania , ale pań z Sanepidu wiedzących lepiej , nie obchodziła sprawna organizacja pracy . Nie tolerowały wpisywania szczepień po zakończeniu. Miałam to robić przy każdym dziecku. No mogłam ,ale po pierwsze po każdym wpisie powinnam przerywać szczepienia na mycie rąk i trwałoby to znacznie dłużej; przy ponad setce dzieci nie wiem czy wystarczyłoby na to 8 godzin . Tłumaczyłam im na czym ta moja organizacja pracy polega ale i tak wpisywały mi w protokół błędy proceduralne. Ostateczne spięcie nastąpiło kiedy wykazałam się samodzielnością w skali zozu nie spotykaną a kierowniczka z Sanepidu dostała po uszach od instancji wyższej . Poszło o szczepionki. Planując szczepienia musiałam odpowiednią ilość zamówić a Sanepid miał obowiązek je przygotować na dzień szczepień. Oczywiście zamówiłam , pisemnie na trzy dni przed szczepieniami jak to było wymagane a kiedy poszłam w dniu szczepień rano je odebrać okazało się,że dla mnie szczepionek nie ma i mam szczepienia odwołać . Po raz pierwszy chyba głos podniosłam na przełożoną , a kierowniczka swoje , nie ma , bo nie ma , mam odesłać matki do domu. Wyszłam wściekła . Odwołać , nie takie to proste odwołać 80 -dzieciaków i co niby miałabym rodzicom powiedzieć, którzy zjechali z całej okolicy. Jak to bywa u mnie pod wpływem przymusu, zaczęłam szybko myśleć co z tym zrobić . I wpadłam na pomysł . Do szczepień miałam godzinę . Wbiegłam do poradni , za telefon i dzwonię do Sanepidu w Środzie gdzie kiedyś pracowałam . Oczywiście,że mają szczepionki, oczywiście,że mnie pamiętają , ale mam sama po nie przyjechać . W porządku. Zadzwoniłam do dyspozytorki karetek środowiskowych , akurat jedna zjechała i ma godzinę wolną , to mi ją zadysponowała. Po drodze kupiłam paczkę kawy , poprosiłam przełożoną poradni,żeby przekazała matkom ,że trochę się szczepienia opóźnią i za półtorej godziny byłam z powrotem z zapasem szczepionek na 200 dzieci, których nie kazano mi oddawać , choć od razu zastrzegłam ,że tylko chce pożyczyć. Szczepienia z godzinnym opóźnieniem ale wykonałam , przeprosiłam rodziców i byłoby po kłopocie , ale sprawa się rozniosła na forum województwa . Na najbliższej naradzie kierowniczka dostała reprymendę ,że nie zapewnia odpowiedniej ilości szczepionek i nasze miasto pożycza od Środy i w ogóle słabo się przykłada do pracy . Oczywiście nie wiedzieliśmy o tym dopóki nie przyszła kiedyś do nas Naczelna . Akurat miała chyba dobry humor , bo nie wołała mnie tym razem na rozmowę do siebie . Coś tam dziewczynom przekazała służbowego , a ja weszłam do rejestracji jak ta już otwierała drugie drzwi żeby wyjść . Zatrzymała się na mój widok i jak na nią dość grzecznie zapytała :”pani Aniu o co chodziło z tymi szczepionkami” „. Oooo, nie dobrze pomyślałam, będzie następna afera , ale spokojnie wyjaśniłam ,ze wezwałam do szczepień 80 dzieci , a w dniu kiedy miałam szczepić dowiedziałam się od kierowniczki Sanepidu,że nie ma dla mnie szczepionek i że kierowniczka nawet nie chciała mi wyjaśnić dlaczego ich nie załatwiła tylko krzyczała,że mam odwołać szczepienia . No to sobie zadzwoniłam do Środy gdzie kiedyś pracowałam i pożyczyłam” . A kto mi przywiózł te szczepionki i czy oddałam. Przywiozłam sama , karetką środowiskową , którą mi dyspozytorka zgodziła się udostępnić , a oddawać nie muszę . „Na przyszłość niech pani załatwia szczepionki u nas a nie pożycza” - powiedziała i wyszła. Za parę dni się wydało ,że szefowa Sanepidu podpadła na wojewódzkim szczeblu z mojego powodu. Stanowczo jak na miejscowy zoz okazałam się  zbyt samowolna .
A już ostateczna moja wpadka zdarzyła się chyba z półtora roku później . Tak się nieszczęśliwie zdarzyło ,że córka mojej koleżanki Z zginęła w wypadku samochodowym. Byłyśmy tym wstrząśnięte wszystkie i nie tylko my , całe miasto żyło tą tragedią. Młoda dziewczyna , ledwo zaczęła studia . To zawsze robi wrażenie , zwłaszcza, gdy dotyczy kogoś znanego osobiście. Z oczywiście wylądowała na zwolnieniu . Tym razem bez słowa protestu zajęłam się jej sprawami. Pomyślałam sobie „trudno, zdarzyło się nieszczęście, kobieta jest załamana , nic dziwnego,że choruje , przez parę tygodni mogę ją zastąpić „, ale parę tygodni przeciągnęło się w parę miesięcy . Kiedy zbliżał się koniec roku szkolnego, przyszły badania klas ósmych , karty kolonijne do wypełniania w ilościach hurtowych i planowane szczepienia wkurzyłam się . Zwłaszcza, że Naczelna nie przydzieliła mi nikogo do pomocy. Czasem w ramach rewanżu, jeśli miały chwilę wolną pomagały mi pielęgniarki z punktu szczepień ale tylko dorywczo. Dyrektor jednej ze szkół już zaczął uwagę zwracać,że zaniedbuję jego szkołę , do przedszkola nie zaglądałam od dwóch miesięcy . Jasne było,że sama 12 szkół i dwóch przedszkoli nie obrobię choćbym chciała. Wspomniałam o tym Naczelnej przy jakieś okazji, ale albo udała,że nie słyszy , albo machnęła na to ręką. Pomocy mi nie przydzieliła , i żadnej wiążącej odpowiedzi nie dała. Coś tam wspomniała o premii kwartalne,że da 10 % zamiast pięciu. „Aha, będą 4 pary rajstop i 2 paczki kawy „ - pomyślałam sobie. Kolejna afera wybuchła gdy , któregoś poniedziałku wróciłam o 14.00 do przychodni . Akurat dyżur miała lekarka , która skierowała kiedyś mojego syna do poznańskiego szpitala z zapaleniem opon mózgowych. Lekarzem była dobrym ,chyba jednym z lepszych w tym zozie , ale miała wyjątkowo wredny charakter . Uważała przy tym ,że jest najważniejsza , do pacjentów odnosiła się arogancko i niegrzecznie , a niższy personel czyli pielęgniarki , rejestratorki czy higienistki uważała za coś gorszego od siebie . Jedynym , kto jej się do tej pory potrafił postawić był lekarz , o którym wspominałam wyżej. Dziewczyny z przychodni, nawet siostra przełożona omijały ją szerokim łukiem i często przemilczały nawet jej złośliwości. Weszłam do jej gabinetu z kartami pacjentów, bo kiedy przychodziłam do przychodni po zajęciach w szkołach pomagałam dziewczynom w rejestracji i punkcie szczepień. Jacyś rodzice ubierali akurat dziecko po badaniu , a pani doktor nie licząc się z tym ,że nie jesteśmy same od razu na mnie podniosła głos : „niech się pani uszykuje na środę, pojedzie pani ze mną do Gozdowa na bilans” . Zatrzęsło mną . Nawet nie zapytała czy mam na ten dzień jakieś plany , albo swoje sprawy , tylko tak od razu „pojedzie pani” . Próbowałam grzecznie ; w środę nie mogę , muszę być w swojej szkole” . A ona znów na mnie z krzykiem : „jak to pani nie może , to kto ma to robić? Nie ma pani nic do gadania , pojedzie pani i koniec! „ no i tu mnie poniosło. Już otwierałam drzwi do gabinetu chcąc wrócić do rejestracji ale zatrzymałam się stanowczo i głośno powiedziałam „pojadę , jak mi Naczelna da polecenie służbowe na piśmie i za to zapłaci, bo jak dotąd za robotę , którą robię za Z od kilku miesięcy nie dostałam nawet wyższej premii „ i wyszłam trzaskając przy tym drzwiami. Coś tam jeszcze przez drzwi usłyszałam o bezczelności , ale wpadłam do rejestracji znów z trzaśnięciem drzwiami i pod adresem lekarki poleciała taka wiązanka,że moje koleżanki stanęły jak wryte : „Ania, ty też tak potrafisz ? Musiała ci S na odcisk nadepnąć „ . Dziewczyny nie wierzyły własnym uszom , bo słynęłam z tego,że nigdy nie posługuję się wulgaryzmami. Za chwilę sprawa się wydała , bo wpadły siostry z punktu szczepień , które całe zajście słyszały, przez otwarte drzwi.
„Ania, S dzwoni do Naczelnej , uszykuj się na awanturę ! Ale że ty się jej postawisz , to by nikt nie pomyślał , wszyscy się jej boją „ . Sensacja na całą poradnię dziecięcą . A za moment miało się okazać,że na cały zoz i okolicę . No, postawiłam się , mogła mnie poprosić , pewnie bym jej nie odmówiła , a nie wydzierać się na mnie przy pacjentach i wydawać mi rozkazy. Lekarz , który tak mnie bronił w temacie prób tuberkulinowych wszedł akurat do rejestracji i słysząc o czym mowa , roześmiał się głośno i skomentował to przysłowiem „trafiła kosa na kamień „ a potem kiedy wszedł do pomieszczenia socjalnego gdzie parzyłam kawę puścił do mnie oko. Wiadomo było,ze nie znosi lekarki S jak zarazy , z wzajemnością . S jako ordynatorka na noworodkach próbowała mu udowadniać brak kompetencji ; doktor jednak miał w nosie jej zdanie. Robił swoje i szybko zyskał wśród pacjentów dobrą opinię.
Nie minęło pół godziny a zadzwoniła Naczelna. Akurat odebrała siostra Przełożona . „Ania do Naczelnej natychmiast”. I kiedy już wychodziłam dodała:”naraziłaś się „.
Ręce mi trochę latały , kiedy szłam przez ośrodek zdrowia do części administracyjnej , ale przynajmniej miałam czas obmyślić sobie strategię … Nie wiele mi to pomogło, bo szefowa swoim zwyczajem zaczęła od ataku zamiast „dzień dobry” . Wysłuchałam po czym powtórzyłam to co lekarce. Nie dostałam od pani naczelnej polecenia , że mam jechać z doktor S , poza tym w tę środę nie mogę , bo mam umówione inne sprawy , a poza tym , nie dostaję za dodatkową pracę wynagrodzenia , dlaczego mam dodatkowo pracować za darmo. Coś tam jeszcze próbowała krzyczeć ,że jak to?  lekarce się nie odmawia!A ja swoje. Nie pojadę , nie nadążam ze swoją robotą , dyrektorzy szkół mają pretensje,że mnie nie ma w dni , w które powinnam być i w ogóle , przyszłam do pracy żeby zarabiać pieniądze, jak zechcę popracować społecznie to się zgłoszę do PCK. Po dwudziestu minutach Naczelna odpuściła. „pani Aniu, ja bardzo proszę niech pani jedzie w tę środę z doktor S dla świętego spokoju. Odwołam w szkole pani wizytę a na koniec maja będę ustalać podwyżki i premie , dostanie pani najwyższą podwyżkę w „widełkach” i do czasu aż nie znajdę zastępstwa za Z 30% premii. Szybko przeliczyłam kwoty i prawie się uśmiechnęłam: to znaczyło,że będę milionerką ! Nie dałam po sobie poznać ,że cieszę się z wygranej , za to postanowiłam się szefowej „podlizać” i zwróciłam się do niej tak jak lubiła najbardziej „pani magister” . Nigdy jej tak nie nazywałam , bo nie była magistrem pielęgniarstwa tylko pedagogiki. Studia zrobiła zaocznie i uważała z tego powodu,że jest lepsza od innych . Każdy , kto chciał jej nie podpadać tytułował ją w ten sposób. Poprosiłam „panią magister” ,żeby pamiętała o usprawiedliwieniu mnie w szkole, podziękowałam i wyszłam. Piguły z poradni dziecięcej i punktu szczepień , pan doktor i jeszcze jedna lekarka , która przyszła już na swój popołudniowy dyżur czekali na mnie w rejestracji . Ledwo tylko uchyliłam drzwi wszyscy razem krzyknęli „no dalej mów! Mocno oberwałaś ? Masz naganę , premię ci zabrała ? „ „Noooo , muszę pojechać do tego Gozdowa ,(tu zrobiłam efektowną przerwę) -  za najwyższe „widełki”
i 30 % premii. „- odpowiedziałam. Gdyby piorun walnął w środek rejestracji byłoby mniejsze wrażenie . Wszystkich zatkało i to na długo. W końcu siostra przełożona skomentowała,że teraz będę miała wypłatę prawie taką jak ona i co ja Naczelnej takiego powiedziałam ,że mi dała taką podwyżkę .”A co miałam mówić , uparłam się ,że dłużej za Z bez wynagrodzenia robić nie będę , a do pracy przyszłam po to żeby zarabiać pieniądze a nie udzielać się społecznie”.
Niebawem moja rozmowa z Naczelną stała się sławna na cały zoz a Fama zaczęła głosić jaka to ze mnie pazerna i aspołeczna jednostka. Odchorowałam tę rozmowę jak żadną inną w trakcie mojej kariery w zozie. Za kilka miesięcy Naczelna przydzieliła mi drugą higienistkę, a właściwie to pielęgniarkę . Odtąd każda miała swój teren , a szczepienia robiłyśmy razem . Bardzo nam to usprawniło pracę , dogadywałyśmy się
też na gruncie prywatnym a wkrótce i do naszego zozu zawitało nowe. Zmienił się status zawodu i kompetencje. Odtąd nie byłyśmy już higienistkami tylko „pielęgniarkami pracującymi w środowisku szkolnym” . Nasza rola sprowadzała się do tego,że byłyśmy obecne w szkole , ale nawet tabletki przeciwbólowej czy kropli na bolący żołądek nie mogłyśmy podać dziecku bez zgody rodziców, na badania wypisywałyśmy wezwania do poradni , bo i tego zakazano na miejscu w szkołach , nie wolno też było odtąd przeprowadzać kontroli czystości , na co buntowali się najbardziej dyrektorzy szkół , bo to oznaczało ,że prędzej czy później będą kłopoty z wszawicą . Jedyne co nam było wolno to opatrzyć skaleczenia a w razie wypadku wezwać karetkę i prowadzić dokumentację medyczną . Nakazano nam też używać wyłącznie sprzętu jednorazowego . Z tym akurat większych kłopotów nie było, bo sprzęt zaczął być powszechnie dostępny , częściowo w hurtowniach zaopatrujących jednostki medyczne częściowo z darów z Europy Zachodniej. Zbliżał się rok 1990 a z nim nowe wyzwania . Praca w zozie nie pociągała mnie już wcale. Marzyło mi się coś nowego , jeszcze dość mgliście i ogólnie ale wiedziałam już ,że etat nie dla mnie. 

                                       *************

I NA TYM KOŃCZĘ WSPOMINEK CZĘŚĆ I . CZAS NA POPRAWKI I PORZĄDKI . CIĄG DALSZY NASTĄPI  ZA ....
NIEDŁUGO !

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz