Pora trochę cofnąć się
w czasie , bo jak dotąd nie wspomniałam jeszcze o tym jak
przebiegała moja praca zawodowa . Wróciłam do pracy z początkiem
1986 roku jak pisałam wcześniej. Szybko jednak zaczęłam mieć
dość pracy w ZOZ-ie . Praca sama w sobie nie była zła , lubiłam
nawet to co robię . Nie źle poukładałam sobie kontakty z
dyrektorami szkół , dogadywałam się z rodzicami i byłam lubiana
przez dzieci. Mankamentem i to wielkim jednak były śmiesznie
niskie pensje , moja koleżanka , z którą dzieliłam tereny
wiejskie i „pomysły” Naczelnej i szefowej Sanepidu. Wkrótce
miały i u nas , na gruncie higieny szkolnej nadejść zmiany . A
poza tym zoz- em rządziły układy i tego nikt nie chciał zmieniać
. Strasznie mnie to wszystko razem drażniło . Dziewczynom mówiłam
,że nie lubię mieć szefa , ale problem był bardziej skomplikowany
. Moja koleżanka Z ,z którą dzieliłam teren miała zwyczaj
chorować Wciąż ją coś bolało, wciąż siedziała u lekarzy i
na zwolnieniach L4 . Tak naprawdę nie wiele jej było, ale postawiła
sobie za cel pracą się nie hańbić i w konsekwencji w pracy w
ciągu roku bywała zaledwie po kilka dni w miesiącu ; trzy czasem
cztery, jeśli była ładna pogoda to zdarzył się tydzień .
Siostra Przełożona w poradni mnie uprzedzała,żebym nie dała się
wrobić i nie wierzyła w to,ze Z choruje i miała rację. A nasza
Naczelna kiedy Z zaliczała kolejne L4 jej robotę podrzucała mnie ,
bezpłatnie oczywiście i nawet nie wysiliła się na tyle,żeby mi
choć kwartalną premię wypłacić wyższą niż równowartość
dwóch par rajstop i paczki kawy. Z początku , gdy przyszłam do
pracy nie buntowałam się przeciw temu , bo jak tu się stawiać
szefowej , kiedy ledwo się zaczęło , ale po roku miałam dość.
Zastosowałam taktykę uników. A to się umówiłam na jakąś
pogadankę w swojej szkole, a to mam zaplanowany przegląd czystości
, a to dyrekcja szkoły sobie życzy ,żebym w dni kiedy mam
wyznaczone była na miejscu itp. Z początku Naczelna nie wpadła na
to,że się wykręcam ale zaczęła ze mną rozmawiać grzeczniej
„Pani Aniu ( nie wiadomo dlaczego w naszym zozie byłam nazywana
przez wszystkich Anią ) niech pani będzie tak miła i chociaż z
lekarzem pojedzie na badania ,żeby bilanse były zrobione na czas.
Ja zadzwonię do szkoły uprzedzić ,że pani nie będzie . ” .
Oooo , jak już szefowa w ten sposób gada , to musiała ją nie źle
przycisnąć potrzeba . Zazwyczaj zwracała się do każdego
arogancko i z podkreśleniem swojej pozycji. Jechałam , dla
świętego spokoju . Ale kolokwialnie rzecz ujmując językiem
współczesnym ; grabiłam sobie konsekwentnie nie tylko u Naczelnej.
Oprócz nauki w studium higieny, pojechałam sobie na kilka kursów .
Inne higienistki nie chciały a ja owszem . Zaliczyłam z ocenami
wyróżniającymi , co mi parę punktów dodało w oczach co
rozumniejszych lekarzy , ale jak to bywa w towarzystwie zdominowanym
przez baby wzbudziło zazdrość . Opinia o mnie krążyła w
przychodni chorób płuc i punkcie szczepień ,że umiem najlepiej
robić próby tuberkulinowe i szczepienie BCG, a na dodatek dzieci mi
przy szczepieniach nie płaczą . Zasłużona opinia ,bo faktycznie
wszelkie szczepienia opanowałam perfekcyjnie. Piguły z poradni
płucnej , choć głośno przyznawały,ze jestem dobra , po cichu
jednak miały za złe ,że to nie o nich , starych „wyżeraczkach”
ta opinia. Afera wybuchła , gdy wysłałam dziecko z bardzo
przekroczoną próbą tuberkulinową na badanie do przychodni.
Odczytałam 25mm , norma to 6-11mm . 25 kwalifikowało się
bezwzględnie do poradni chorób płuc. Zgodnie z zasadami odczyt
robiłam po 72 godzinach . Mama z dzieckiem czekała na przyjęcie
kolejne 4 godziny , a to znaczyło, że odczyn zaczął się
wchłaniać i znikać . Po tych 4 godzinach odczytały jakieś 9mm. I
zaczęło się . Awantura o to,że wysyłam im pacjentów bez
potrzeby, że nie umiem odczytywać prób jak należy itd. . Pech
chciał,że telefon odebrał jeden z lekarzy z którymi
współpracowałam i , który był przy szczepieniach i ten odczyn
widział . Wrzasnął na pigułę ,że ma nie kwestionować moich
kwalifikacji , bo on wie,że ja to robię bardzo dobrze , a dziecko
należało przyjąć od razu i sprawdzić tę próbę zaraz jak
stawiło się w poradni . Coś tam jeszcze piguła próbowała
wojować , ale doktor rzucił słuchawkę z komentarzem ,że im się
w dupach przewraca i robić nie chce . Moim starszym koleżankom z
przychodni dziecięcej, które były świadkami tej afery szczęki do
podłogi poopadały , mnie z resztą też , bo w historii zozu po raz
pierwszy się zdarzyło ,że lekarz wziął stronę niższego
personelu. Lekarz był nowy – tutejszych układów jeszcze nie
znał a poza tym miał duże doświadczenie i nie liczył się ze
zdaniem miejscowej , lekarskiej sitwy. Długo nie popracował .
Odszedł na swoje jak tylko nadarzyła się okazja. Póki co jednak
miałam go po swojej stronie. Chyba nawet trochę mu zaimponowałam .
Przyłapał mnie kiedyś jak czytałam czasopismo dla lekarzy .
Trudne czasopismo publikujące artykuły dla specjalistów . Zapytał
czy mnie to interesuje . Odpowiedziałam ,że owszem , ciekawych
rzeczy się dowiaduję . To czemu nie zostałam lekarzem . I tu mnie
zaskoczył. Co miałam odpowiedzieć . Owszem lubię wiedzieć różne
rzeczy , ale zawodu lekarza nie mogłabym jednak wykonywać. A kiedy
wyszło na jaw przy okazji badań dzieci, że znam łacinę i bez
literowania zapisuję jego diagnozy to już w ogóle miałam duży ,
duży plus. Jeśli była chwila wolnego wciągał mnie czasem w
ciekawe rozmowy , a propos zdrowego odżywiania, religii , polityki .
Koleżanki patrzyły, słuchały i nie dowierzały …Zwłaszcza, że
był jedynym facetem w naszej przychodni dziecięcej oprócz takiego
starszego , pracującego już na pół etatu „doktora dziadka”
jak nazywały go moje dzieci . „Doktor dziadek „ znany był z
tego ,ze wszystkim zapisywał „ na gorączkę pyramidonik lub
polopirynkę , dużo herbatki z miodem i nosić dziecko jak
najwięcej „ , a na ból brzuszka „przegłodzić dziecko ,
przegłodzić z dwa dni , sucha bułeczka i dużo herbatki, a potem
kleik z ryżu” Wszyscy mieli go za nieszkodliwego , zdziecinniałego
staruszka. Lekarki pasowały do reszty. Poza gabinetem dominowały
tematy łóżkowo- kuchenno-porządkowe. Seriali jeszcze nie
emitowano w tv poza brazylijskimi i „Dynastią” więc za dużo do
omawiania nie było. Za to wszystkie i lekarki i siostry z przychodni
i rejestratorki uwielbiały oplotkowywać każdego kto przyszedł .
Trudno mi było się do tego przystosować. Afera z próbą
tuberkulinową skończyła się tak,że piguła poskarżyła się
Naczelnej. Oczywiście zostałam wezwana na rozmowę , tonem
kategorycznym i z założeniem ,że jestem winna i popełniłam
karygodny , niewybaczalny błąd. Zamiast odpowiedzi na „dzień
dobry, pani Naczelna chciała ze mną rozmawiać „ usłyszałam :”
nie umie pani odczytywać prób tuberkulinowych , dlaczego pani
odsyła dzieci do poradni płucnej z poprawną próbą ?” .
Trzęsłam się ze zdenerwowania ale odpowiedziałam ,że nie
odeslałabym , gdyby próba była prawidłowa .25mm bezwzględnie
kwalifikuje się do badania w poradni płucnej. Doktor obecny przy
szczepieniach to potwierdził i wypisał skierowanie. Pani W z
przychodni płucnej twierdzi co innego – szefowa broniła swojej
koleżanki i ani myślała uznać zdanie lekarza . „Tak , ale ja
próby odczytywałam o 10.30 po 72 godzinach a dziecko zostało
przyjęte w przychodni płucnej o 15.00 czyli po czterech i pół
godzinie . Próba już się częściowo wchłonęła , odczyt musiał
być wtedy już zmieniony. Przecież Pani Naczelna doskonale o tym
wie, lepiej ode mnie. Ja nie mam sobie nic do zarzucenia. I chyba
lepiej ,że dziecko zastanie przebadane dodatkowo , że to ja się
pomylę na etapie badań w szkole niż miałoby się ciężko
rozchorować gdybym to zbagatelizowała” . Naczelną lekko zatkało.
Coś tam zaczęła kręcić ,”że no tak ale, pani W „ , a na
koniec dodała: „dziękuję , może pani odejść i proszę na
przyszłość dokładnie wykonywać swoją prace „ . Wyprosiła
mnie z gabinetu . Wróciłam do poradni trzęsąc się z nerwów . Na
jakiś czas sprawa przycichła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz