środa, 24 kwietnia 2013

W zozie


Pora trochę cofnąć się w czasie , bo jak dotąd nie wspomniałam jeszcze o tym jak przebiegała moja praca zawodowa . Wróciłam do pracy z początkiem 1986 roku jak pisałam wcześniej. Szybko jednak zaczęłam mieć dość pracy w ZOZ-ie . Praca sama w sobie nie była zła , lubiłam nawet to co robię . Nie źle poukładałam sobie kontakty z dyrektorami szkół , dogadywałam się z rodzicami i byłam lubiana przez dzieci. Mankamentem i to wielkim jednak były śmiesznie niskie pensje , moja koleżanka , z którą dzieliłam tereny wiejskie i „pomysły” Naczelnej i szefowej Sanepidu. Wkrótce miały i u nas , na gruncie higieny szkolnej nadejść zmiany . A poza tym zoz- em rządziły układy i tego nikt nie chciał zmieniać . Strasznie mnie to wszystko razem drażniło . Dziewczynom mówiłam ,że nie lubię mieć szefa , ale problem był bardziej skomplikowany . Moja koleżanka Z ,z którą dzieliłam teren miała zwyczaj chorować Wciąż ją coś bolało, wciąż siedziała u lekarzy i na zwolnieniach L4 . Tak naprawdę nie wiele jej było, ale postawiła sobie za cel pracą się nie hańbić i w konsekwencji w pracy w ciągu roku bywała zaledwie po kilka dni w miesiącu ; trzy czasem cztery, jeśli była ładna pogoda to zdarzył się tydzień . Siostra Przełożona w poradni mnie uprzedzała,żebym nie dała się wrobić i nie wierzyła w to,ze Z choruje i miała rację. A nasza Naczelna kiedy Z zaliczała kolejne L4 jej robotę podrzucała mnie , bezpłatnie oczywiście i nawet nie wysiliła się na tyle,żeby mi choć kwartalną premię wypłacić wyższą niż równowartość dwóch par rajstop i paczki kawy. Z początku , gdy przyszłam do pracy nie buntowałam się przeciw temu , bo jak tu się stawiać szefowej , kiedy ledwo się zaczęło , ale po roku miałam dość. Zastosowałam taktykę uników. A to się umówiłam na jakąś pogadankę w swojej szkole, a to mam zaplanowany przegląd czystości , a to dyrekcja szkoły sobie życzy ,żebym w dni kiedy mam wyznaczone była na miejscu itp. Z początku Naczelna nie wpadła na to,że się wykręcam ale zaczęła ze mną rozmawiać grzeczniej „Pani Aniu ( nie wiadomo dlaczego w naszym zozie byłam nazywana przez wszystkich Anią ) niech pani będzie tak miła i chociaż z lekarzem pojedzie na badania ,żeby bilanse były zrobione na czas. Ja zadzwonię do szkoły uprzedzić ,że pani nie będzie . ” . Oooo , jak już szefowa w ten sposób gada , to musiała ją nie źle przycisnąć potrzeba . Zazwyczaj zwracała się do każdego arogancko i z podkreśleniem swojej pozycji. Jechałam , dla świętego spokoju . Ale kolokwialnie rzecz ujmując językiem współczesnym ; grabiłam sobie konsekwentnie nie tylko u Naczelnej. Oprócz nauki w studium higieny, pojechałam sobie na kilka kursów . Inne higienistki nie chciały a ja owszem . Zaliczyłam z ocenami wyróżniającymi , co mi parę punktów dodało w oczach co rozumniejszych lekarzy , ale jak to bywa w towarzystwie zdominowanym przez baby wzbudziło zazdrość . Opinia o mnie krążyła w przychodni chorób płuc i punkcie szczepień ,że umiem najlepiej robić próby tuberkulinowe i szczepienie BCG, a na dodatek dzieci mi przy szczepieniach nie płaczą . Zasłużona opinia ,bo faktycznie wszelkie szczepienia opanowałam perfekcyjnie. Piguły z poradni płucnej , choć głośno przyznawały,ze jestem dobra , po cichu jednak miały za złe ,że to nie o nich , starych „wyżeraczkach” ta opinia. Afera wybuchła , gdy wysłałam dziecko z bardzo przekroczoną próbą tuberkulinową na badanie do przychodni. Odczytałam 25mm , norma to 6-11mm . 25 kwalifikowało się bezwzględnie do poradni chorób płuc. Zgodnie z zasadami odczyt robiłam po 72 godzinach . Mama z dzieckiem czekała na przyjęcie kolejne 4 godziny , a to znaczyło, że odczyn zaczął się wchłaniać i znikać . Po tych 4 godzinach odczytały jakieś 9mm. I zaczęło się . Awantura o to,że wysyłam im pacjentów bez potrzeby, że nie umiem odczytywać prób jak należy itd. . Pech chciał,że telefon odebrał jeden z lekarzy z którymi współpracowałam i , który był przy szczepieniach i ten odczyn widział . Wrzasnął na pigułę ,że ma nie kwestionować moich kwalifikacji , bo on wie,że ja to robię bardzo dobrze , a dziecko należało przyjąć od razu i sprawdzić tę próbę zaraz jak stawiło się w poradni . Coś tam jeszcze piguła próbowała wojować , ale doktor rzucił słuchawkę z komentarzem ,że im się w dupach przewraca i robić nie chce . Moim starszym koleżankom z przychodni dziecięcej, które były świadkami tej afery szczęki do podłogi poopadały , mnie z resztą też , bo w historii zozu po raz pierwszy się zdarzyło ,że lekarz wziął stronę niższego personelu. Lekarz był nowy – tutejszych układów jeszcze nie znał a poza tym miał duże doświadczenie i nie liczył się ze zdaniem miejscowej , lekarskiej sitwy. Długo nie popracował . Odszedł na swoje jak tylko nadarzyła się okazja. Póki co jednak miałam go po swojej stronie. Chyba nawet trochę mu zaimponowałam . Przyłapał mnie kiedyś jak czytałam czasopismo dla lekarzy . Trudne czasopismo publikujące artykuły dla specjalistów . Zapytał czy mnie to interesuje . Odpowiedziałam ,że owszem , ciekawych rzeczy się dowiaduję . To czemu nie zostałam lekarzem . I tu mnie zaskoczył. Co miałam odpowiedzieć . Owszem lubię wiedzieć różne rzeczy , ale zawodu lekarza nie mogłabym jednak wykonywać. A kiedy wyszło na jaw przy okazji badań dzieci, że znam łacinę i bez literowania zapisuję jego diagnozy to już w ogóle miałam duży , duży plus. Jeśli była chwila wolnego wciągał mnie czasem w ciekawe rozmowy , a propos zdrowego odżywiania, religii , polityki . Koleżanki patrzyły, słuchały i nie dowierzały …Zwłaszcza, że był jedynym facetem w naszej przychodni dziecięcej oprócz takiego starszego , pracującego już na pół etatu „doktora dziadka” jak nazywały go moje dzieci . „Doktor dziadek „ znany był z tego ,ze wszystkim zapisywał „ na gorączkę pyramidonik lub polopirynkę , dużo herbatki z miodem i nosić dziecko jak najwięcej „ , a na ból brzuszka „przegłodzić dziecko , przegłodzić z dwa dni , sucha bułeczka i dużo herbatki, a potem kleik z ryżu” Wszyscy mieli go za nieszkodliwego , zdziecinniałego staruszka. Lekarki pasowały do reszty. Poza gabinetem dominowały tematy łóżkowo- kuchenno-porządkowe. Seriali jeszcze nie emitowano w tv poza brazylijskimi i „Dynastią” więc za dużo do omawiania nie było. Za to wszystkie i lekarki i siostry z przychodni i rejestratorki uwielbiały oplotkowywać każdego kto przyszedł . Trudno mi było się do tego przystosować. Afera z próbą tuberkulinową skończyła się tak,że piguła poskarżyła się Naczelnej. Oczywiście zostałam wezwana na rozmowę , tonem kategorycznym i z założeniem ,że jestem winna i popełniłam karygodny , niewybaczalny błąd. Zamiast odpowiedzi na „dzień dobry, pani Naczelna chciała ze mną rozmawiać „ usłyszałam :” nie umie pani odczytywać prób tuberkulinowych , dlaczego pani odsyła dzieci do poradni płucnej z poprawną próbą ?” . Trzęsłam się ze zdenerwowania ale odpowiedziałam ,że nie odeslałabym , gdyby próba była prawidłowa .25mm bezwzględnie kwalifikuje się do badania w poradni płucnej. Doktor obecny przy szczepieniach to potwierdził i wypisał skierowanie. Pani W z przychodni płucnej twierdzi co innego – szefowa broniła swojej koleżanki i ani myślała uznać zdanie lekarza . „Tak , ale ja próby odczytywałam o 10.30 po 72 godzinach a dziecko zostało przyjęte w przychodni płucnej o 15.00 czyli po czterech i pół godzinie . Próba już się częściowo wchłonęła , odczyt musiał być wtedy już zmieniony. Przecież Pani Naczelna doskonale o tym wie, lepiej ode mnie. Ja nie mam sobie nic do zarzucenia. I chyba lepiej ,że dziecko zastanie przebadane dodatkowo , że to ja się pomylę na etapie badań w szkole niż miałoby się ciężko rozchorować gdybym to zbagatelizowała” . Naczelną lekko zatkało. Coś tam zaczęła kręcić ,”że no tak ale, pani W „ , a na koniec dodała: „dziękuję , może pani odejść i proszę na przyszłość dokładnie wykonywać swoją prace „ . Wyprosiła mnie z gabinetu . Wróciłam do poradni trzęsąc się z nerwów . Na jakiś czas sprawa przycichła. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz