Postanowiono mnie wysłać do szkoły .
I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego ani też złego , bo jak każda
siedmiolatka musiałam podjąć obowiązek szkolny, tylko ,że
rodzice uznali ,że czas abym
zamieszkała z nimi w mieście ,że to
niby lepszy strat , większe szanse i takie tam. Jak się okazało
później , kiedy już odbyłam pewien etap nauki i naprawdę
stanęłam przed wyborem ,nie koniecznie się sprawdziło, ale o tym
później. I stało się jak postanowiono. Mimo moich protestów
zabrano mnie z bezpiecznego domu babci .
Podstawówka , a potem liceum to były
najgorsze lata w moim życiu, a zetknięcie z zupełnie nieznanym
światem jakim było ( małe przecież , ale jednak ) miasto ciężkim
przeżyciem.
Dziś nazwano by to traumą
zaprowadzono do psychologa , uznano ,że to źle wpłynęło na moją
psychikę. I z pewnością jakiś tam wpływ miało . Dla dziecka,
szczególnie nadwrażliwego jakim byłam najważniejsze jest poczucie
bezpieczeństwa . Nie trzeba być psychologiem żeby to wiedzieć.
Wraz z zabraniem mnie do miasta , poczucie bezpieczeństwa odebrano
mi bezpowrotnie. Do dziś mi tego brakuje i zdarza mi się bać , a
przecież wiele w moim życiu zmieniło się na lepsze.
Cóż , wówczas , ponad 40 lat temu
,nikt się przeżyciami dzieci nie przejmował . Miały być grzeczne
, dobrze się uczyć , być posłuszne i pomagać rodzicom. Nic
więcej.
Uczyłam się ... Przez pierwszy rok
nawet nieco się nudziłam. Kazali nam rysować jakieś kółeczka i
szlaczki , a ja idąc do szkoły umiałam już dobrze czytać i pisać
, sama pisałam i adresowałam listy ,czytałam normalne książki ,
a nie tylko opowiastki związane z poznawaniem kolejnej literki w
elementarzu. Szybko nauczyłam się wypożyczać książki z
biblioteki szkolnej. Bibliotekarki nie chciały wierzyć ,że ja to
sama czytam , wciskały mi jakieś kilkustronicowe bajeczki a ja
nieodmiennie wykłócałam się z nimi o „normalne „ książki. W
końcu mnie zaczęły sprawdzać każąc opowiadać o czym była
książka , albo kazały czytać głośno jakiś fragment.
Kiedy poznaliśmy już wszystkie
literki zaczęto nas uczyć kaligrafii. Nie lubiłam tych lekcji (
były tego dwie lekcje tygodniowo w ramach nauki j. Polskiego) bo
pisaliśmy stalówką i atramentem . Rodzice nigdy nie kupili mi
porządnych stalówek i robiłam mnóstwo kleksów , przy czym zawsze
jakimś cudem udało mi się rozmazać atrament, zanim zdążyłam
przyłożyć bibułe. Faktem jednak jest ,że większość z nas , po
tych lekcjach nabrała ładnego charakteru pisma. Niestety ta nauka
trwała niecały rok.
W szkole radziłam sobie nie źle.
Zasobem słownictwa i znajomością pojęć wyprzedzałam znacznie
moich rówieśników, miałam też jakieś zacięcie do zdobywania
wiedzy . System szkolny jednak nie promował takich jak ja. Wszyscy
mieli być równi. Równo umieć , równo się ubierać równo mieć
.
W jakimś momencie wyrównałam , albo
raczej mnie wyrównano. Mniej – więcej od klasy III zaczęłam
ten system rozumieć w całej pełni. Nauka nie sprawiała mi
trudności , od początku lubiłam przedmioty humanistyczne , o ile w
PRL-owskiej podstawówce można było mówić o takim podziale w
odniesieniu do pierwszych 4 klas. W czasie kiedy się uczyłam , ten
podział jednak był dość wyraźny. Był j. Polski, arytmetyka,
wiadomości o przyrodzie ,śpiew , rysunki , prace ręczne i wf.
Szkoła i to co w niej to jedno , z trudem ale się do niej
przyzwyczaiłam. Wątek szkoły jeszcze rozwinę , bo dziś to
ciekawy temat nawet z punktu widzenia historii, ale po kolei.
To co po szkole i co w domu to juz
zupełnie inna , dużo trudniejsza sprawa. Z rówieśnikami ( a było
ich w bloku , gdzie zamieszkałam co najmniej kilkanaścioro) ciężko
mi było nawiązać kontakt. Jakoś nie umieli zaakceptować kogoś ,
kto wziął się nie wiadomo skąd , głośno mówi ,że jest ze wsi
i w dodatku wie i rozumie znacznie więcej od nich. Stopniowo jednak
dwoje jakoś się do mnie przekonało. Jedną była B. Koleżąnka z
klasy a także z ławki. Trafiłyśmy do tej samej klasy , a nasze
matki zadbały ,żeby posadzono nas razem już w dniu rozpoczęcia
roku. Drugim był kolega z klasy równoległej mieszkający w
sąsiednim bloku . Z czasem raz po raz zaczęli się do nas
przyłączać i inni i jakoś tam zaczęłam się z nimi dogadywać,
jednak opory przed nawiązywaniem znajomości i kontaktem z ludźmi
na długo mi zostały i utwierdziły sie jeszcze w LO.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz