poniedziałek, 30 stycznia 2012

W podstawówce 1


Postanowiono mnie wysłać do szkoły . I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego ani też złego , bo jak każda siedmiolatka musiałam podjąć obowiązek szkolny, tylko ,że rodzice uznali ,że czas abym
zamieszkała z nimi w mieście ,że to niby lepszy strat , większe szanse i takie tam. Jak się okazało później , kiedy już odbyłam pewien etap nauki i naprawdę stanęłam przed wyborem ,nie koniecznie się sprawdziło, ale o tym później. I stało się jak postanowiono. Mimo moich protestów zabrano mnie z bezpiecznego domu babci .
Podstawówka , a potem liceum to były najgorsze lata w moim życiu, a zetknięcie z zupełnie nieznanym światem jakim było ( małe przecież , ale jednak ) miasto ciężkim przeżyciem.
Dziś nazwano by to traumą zaprowadzono do psychologa , uznano ,że to źle wpłynęło na moją psychikę. I z pewnością jakiś tam wpływ miało . Dla dziecka, szczególnie nadwrażliwego jakim byłam najważniejsze jest poczucie bezpieczeństwa . Nie trzeba być psychologiem żeby to wiedzieć. Wraz z zabraniem mnie do miasta , poczucie bezpieczeństwa odebrano mi bezpowrotnie. Do dziś mi tego brakuje i zdarza mi się bać , a przecież wiele w moim życiu zmieniło się na lepsze.
Cóż , wówczas , ponad 40 lat temu ,nikt się przeżyciami dzieci nie przejmował . Miały być grzeczne , dobrze się uczyć , być posłuszne i pomagać rodzicom. Nic więcej.
Uczyłam się ... Przez pierwszy rok nawet nieco się nudziłam. Kazali nam rysować jakieś kółeczka i szlaczki , a ja idąc do szkoły umiałam już dobrze czytać i pisać , sama pisałam i adresowałam listy ,czytałam normalne książki , a nie tylko opowiastki związane z poznawaniem kolejnej literki w elementarzu. Szybko nauczyłam się wypożyczać książki z biblioteki szkolnej. Bibliotekarki nie chciały wierzyć ,że ja to sama czytam , wciskały mi jakieś kilkustronicowe bajeczki a ja nieodmiennie wykłócałam się z nimi o „normalne „ książki. W końcu mnie zaczęły sprawdzać każąc opowiadać o czym była książka , albo kazały czytać głośno jakiś fragment.
Kiedy poznaliśmy już wszystkie literki zaczęto nas uczyć kaligrafii. Nie lubiłam tych lekcji ( były tego dwie lekcje tygodniowo w ramach nauki j. Polskiego) bo pisaliśmy stalówką i atramentem . Rodzice nigdy nie kupili mi porządnych stalówek i robiłam mnóstwo kleksów , przy czym zawsze jakimś cudem udało mi się rozmazać atrament, zanim zdążyłam przyłożyć bibułe. Faktem jednak jest ,że większość z nas , po tych lekcjach nabrała ładnego charakteru pisma. Niestety ta nauka trwała niecały rok.
W szkole radziłam sobie nie źle. Zasobem słownictwa i znajomością pojęć wyprzedzałam znacznie moich rówieśników, miałam też jakieś zacięcie do zdobywania wiedzy . System szkolny jednak nie promował takich jak ja. Wszyscy mieli być równi. Równo umieć , równo się ubierać równo mieć .
W jakimś momencie wyrównałam , albo raczej mnie wyrównano. Mniej – więcej od klasy III zaczęłam ten system rozumieć w całej pełni. Nauka nie sprawiała mi trudności , od początku lubiłam przedmioty humanistyczne , o ile w PRL-owskiej podstawówce można było mówić o takim podziale w odniesieniu do pierwszych 4 klas. W czasie kiedy się uczyłam , ten podział jednak był dość wyraźny. Był j. Polski, arytmetyka, wiadomości o przyrodzie ,śpiew , rysunki , prace ręczne i wf. Szkoła i to co w niej to jedno , z trudem ale się do niej przyzwyczaiłam. Wątek szkoły jeszcze rozwinę , bo dziś to ciekawy temat nawet z punktu widzenia historii, ale po kolei.
To co po szkole i co w domu to juz zupełnie inna , dużo trudniejsza sprawa. Z rówieśnikami ( a było ich w bloku , gdzie zamieszkałam co najmniej kilkanaścioro) ciężko mi było nawiązać kontakt. Jakoś nie umieli zaakceptować kogoś , kto wziął się nie wiadomo skąd , głośno mówi ,że jest ze wsi i w dodatku wie i rozumie znacznie więcej od nich. Stopniowo jednak dwoje jakoś się do mnie przekonało. Jedną była B. Koleżąnka z klasy a także z ławki. Trafiłyśmy do tej samej klasy , a nasze matki zadbały ,żeby posadzono nas razem już w dniu rozpoczęcia roku. Drugim był kolega z klasy równoległej mieszkający w sąsiednim bloku . Z czasem raz po raz zaczęli się do nas przyłączać i inni i jakoś tam zaczęłam się z nimi dogadywać, jednak opory przed nawiązywaniem znajomości i kontaktem z ludźmi na długo mi zostały i utwierdziły sie jeszcze w LO.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz