środa, 25 stycznia 2012

Trochę o dzieciństwie – niekoniecznie szczęśliwym 2


Szczęśliwe były chwile u babci. Moje dziecięce życie przebiegało pomiędzy szkołą i oczekiwaniem na wyjazd do babci . Listy od niej pozwalały przetrwać i jakby skracały czas wyczekiwania . Większość z nich zniknęła na zawsze . Udało mi się przechować te z przełomu lat 70-tych i 80-tych. Czas zaciera pismo , papier żółknie i wiotczeje . Niedługo minie czas i tych ostatnich .
Świat dzieciństwa powoli rozpływa się w czasie. Zostało po nim trochę czarno – białych zdjęć , jakaś pamięć zapachów i smaków, jakieś dawno przekazane opowieści Babci.
Z tych opowieści wiem ,że miałam bardzo bujną wyobraźnię. Wymyślałam sobie zabawy , do których służyło mi wszystko : szyszki , liście , płot , skrawki materiałów , stary motor stojący na podwórku albo teczka po dziadku . Ja sama pamiętam ,że szyłam ubranka dla lalek , biegałam z łukiem i strzałami zrobionymi z giętkich patyków i sznurka i lubiłam wdrapywać się na klatki dla królików i na nich urządzać sobie dom albo zamek , udawać ,że płynę statkiem , albo jadę wozem konnym. Bawiłam się równie dobrze sama jak i z dzieciakami z sąsiedztwa. Często siedziałam na króliczej klatce , albo na schodach i wymyślałam sobie przeróżne historie.W większości jednak pracowałam wspólnie z Babcią i jej siostrą. Oczywiście na miarę swojego wieku , albo po prostu towarzyszyłam Babci w jej pracach . I bałam się psów. Wujek twierdzi, że jeszcze kominiarza, listonosza i lutownicy – tego jednak nie pamiętam.
Pamiętam za to „ domki „ które urządzaliśmy sobie z dzieciakami z sąsiedztwa w zielsku rosnącym za szopami na drewno .
Wieś jest piękna , została taką do dziś dnia choći jej czas się kończy ; powoli pustoszeje i umiera. Od stacji kolejowej do wsi prowadziła wąska , wylana asfaldem jezdnia. Mniej – więcej od połowy drogi obsadzały ją kasztanowce , a od miejsca w którym kończył się sad przepiękne lipy. Wszystkie drzewa były potężne , rozrośnięte , po prostu piękne. Wiosną leciutko zielone , jakby utkane z delikatnego tiulu, w lecie dające cień , pachnące słodkim miodowym zapachem kwiatu lipowego , grające brzęczeniem pszczół , jesienią złocisto- czerwone, a pod nimi całe dywany
opadłych liści . Zbierało się kasztany i żołędzie a potem robiło śmieszne ludziki z nogami z zapałek . W zimie stały dostojne ,okryte białą pierzynką śniegu i szadzi . Wzdłóż drogi ze stacji kolejowej do wsi rósł piękny sad pełęn dorodnych jabłek antonówek ,papierówek i gruszek. Hodowano w nim
też warzywa: marchew , kapustę , groch i bób. Co jakiś czas sprzedawano te plony mieszkańcom wsi. W sadzie mieszkał koziołek , znaleziony w lesie ze złamaną nogą i wyleczony przez ogrodnika. Kiedy podrósł i przyzwyczaił się do swojego miejsca zamieszkania sprawiał mnóstwo kłopotów, potrafił nawet zaczepiać ludzi przychodzących po zakupy do sadu. Trochę się go bałam . Wieś leżała w miejscu gdzie las łączył się z ogromnym parkiem należącym niegdyś do pałacu dziedziców Załuskich . Za mojego życia pałac był własnością PGR-ów , jak wiele innych w tym czasie. Dawni właściciele musieli go opuścić zaraz po wybuchu wojny a po jej zakończeniu nie wrócili tam na skutek przejęcia ich majątku przez socjalistyczne państwo.
W tym przypadku ze szkodą dla pałacu. Ostatnia potomkini dziedzica zmarła zresztą gdzieś na początku lat 70-tych . W tym majątku , jeszcze przed wojną moja Babcia pracowała jako
panna do towarzystwa . Jej obowiązki polegały na dotrzymywaniu towarzystwa właścicielce , w drodze na zakupy albo do kościoła , w trakcie wyjazdu do Copotu ( jak nazywano wtedy modny kurort Sopot ) , pilnowaniu ,żeby stół na przyjęcia został należycie nakryty , dzieci czysto ubrane I nakarmione i tym podobne. Park choć częściowo zaniedbany miał swój niezaprzeczalny urok. Mieściły się na jego terenie stawy połączone wąskimi przesmykmi wody nad którymi przerzucono pięknej roboty mosty z kutego żelaza. Mostów było aż siedem . Szło się od jednego do drugiego alejkami wśród bzów , starych dębów , kasztanowców i jaśminu.Latem w stawie można było popływać. Na granicy parku i lasu stał dom , w którym za życia dziedziców mieszkał ogrodowy – czyli ktoś kto miał za zadanie utrzymać park i ogrody w należytym stanie. Dalej rozciągał się olbrzymi , dziki las . Ciągnął się spod Kcyni aż do Nakła a w jego cieniu kryły się wioski , gospodarstwa i leśniczówki. 50 metrów od naszej wsi swoje legowiska urządziły sobie dziki i jelenie. Na skróty przez las prowadziła też droga do pobliskiego miasta. Tylko 6 km ale w czasie gdy tam mieszkałam pokonanie tej odległości wcale nie było proste. Autobus jeździł wprawdzie ,( do przystanku było 2 km) ale tylko 3 razy dziennie i nie zawsze się zatrzymywał. Czasem zależało to od ilości pasażerów , czasem od humoru kierowcy. Do stacji kolejowej było jeszcze dalej i też tych kursów było kilka w ciągu dnia. Ot tyle, żeby dowieść ludzi do pracy i z powrotem. Najpewniejszym środkiem lokomocji był rower albo swoje własne nogi jeśli ktoś roweru nie posiadał. A mało było takich , którzy posiadali. Czasami korzystano też z wozu konnego lub w zimie sań , którymi dowożono do pobliskiej mleczarni bańki z mlekiem. Później, już w latach 70-tych we wsi pojawiło się kilka motocykli i aż dwa samochody. Jeden należał do prywatnego przedsiębiorcy , a konkretnie ogrodnika – była to niezapomniana syrena bosto , drugi do pewnego mieszkańca , który na kilka lat zaciągnął się na statek i pływał . Po powrocie kupił dużego fiata w kolorze ciemnozielonym . Dorabiał jako kierowca i woził ludzi ze wsi do kościoła , do lekarza , czasem do ślubu lub na zakupy. Bywało ,że korzystałyśmy z Babcią z jego usług.
Na przełomie lat 60-tych i 70-tych pojawił się we wsi pierwszy telewizor. Był w tzw. klubokawiarni . Na ogladanie programów gromadziła się cała wieś. Babci nie spodobało się to urządzenie i nie pozwalała mi chodzić do klubu, zamiast tego podsuwała mi książki albo jakieś robótki. Już jako osoba dorosła uznałam ,że miała rację. Na drugim końcu wsi była też stadnina koni. Trzymano w niej kilkanaście pięknych klaczy ze źrebiętami . Wzrastałam więc wśród bujnej , dzikiej przyrody ,trochę zdala od świata , pod opieką Babci i jej siostry w poczuciu bezpieczeństwa , otoczona mądrą miłością obu kobiet .Dom babci był bardzo skromy ale ciepły, dokładnie taki jak być powinien. W swoim życiu babcia kierowała się prostymi zasadami i takie mi wpajała. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz