piątek, 27 stycznia 2012

27.01.2012 Trochę o dzieciństwie - nie koniecznie szczęśliwym 4


Z wszystkich pór roku najmniej pamiętam wiosnę. Głównie kojarzy mi się z pracą w ogrodzie i świętami wielkanocnymi i fiołkami;całymi polami fiołków.
Aaah, gdzie te czasy kiedy w pierwsze Święto Wielkiejnocy chodziło sie na fiołki ? Za czasów mojego dzieciństwa u Babci się chodziło. To były zupełnie inne święta. W Wielką
Sobotę do wsi przyjeżdżał ksiądz i przy figurze Matki Boskiej zbierali się wszyscy z koszyczkami święconki. Niektóre starsze kobiety przychodziły w ludowym stroju . Święconka musiała być ślicznie ułożona i ozdobiona . Gospodynie po prostu się w tym prześcigały . Ceremonia święcenia trwała około półtorej godziny . Ksiądz nie tylko święcił jedzenie ale rozmawiał z każdym mieszkańcem wsi z osobna , nawet z nami dziećmi. Dzień wcześniej koło Figury trwały wielkie porządki. W ogródkach i obejściach również wszystko musiało być wysprzątane i starannie zamiecione , a stare liście spalone. I koniecznie należało coś w Wielką Sobotę posadzić rankiem w ogrodzie lub na polu. W czwartek , piątek i sobotę należało pojechać do Kościoła , na obrzędy Triduum Paschalnego a w niedzielę na Rezurekcję . Niby do najbliższego Kościoła było tylko 6 km , ale we wsi tylko 2 osoby miały samochody , a I to dopiero na przełomie lat 60 i 70 -tych więc pójście pieszo to była cała wyprawa . Ale wszyscy chętnie chodzili. Moja Babcia przy świątecznych przygotowaniach podśpiewywała "Wisi na Krzyżu " , a syn jednej z sąsiadek grał pieśni wielkopostne na akordeonie.. . Tradycyjnie w Wielki Piątek nie włączało się radia ( TV jeszcze we wsi nikt nie miał z wyjątkiem klubokawiarni ) . Pamiętam też , że zając zostawiał w ogródku słodycze. Kazano mi ich szukać w sobotę rano . Miałam z tego wielką uciechę , chociaż jak wszystko w domu Babci były skromniutkie . W Wielką Sobotę wszelkie prace ustawały późnym popołudniem i od tego momentu świętowaliśmy . W niedzielę wiadomo , wczesnym świtem Rezurekcja , a potem śniadanie w gronie rodzinnym. Zjeżdżała się do Babci rodzinka .Przy stole siedzieliśmy do godzin popołudniowych kiedy należało wyjść na tzw. "przechadzkę " i wtedy szliśmy do lasu na fiołki. Za mostem , na lekko podmokłym gruncie rosły ich całe pola i pachniały niepowtarzalnie . W drugie święto obowiązkowe lanie wody , ale nikt z tym nie przesadzał . Potem znów wspólny świąteczny stół i tak do wieczora . Wieczorem rodzina zaczynała się rozjeżdżać do swoich domów. A my zostawałyśmy same by znów wrócić do codziennych obowiązków. Święta wielkanocne to był ten czas kiedy mogłam spotkać rodziców. Bałam się tych obcych ludzi z miasta , których Babcia kazała nazywać rodzicami i cieszyć się ich obecnością.
Miłość do przyrody została mi do dziś . I jest to miłość bezgraniczna i bezwarunkowa. Tego mój mąż i synowie nie rozumieją .Dla nich kontakt z przyrodą jest wystarczający od czasu do czasu , dla mnie to sprawa życia .Mieszkamy w mieście i z tego powodu bardzo mi teraz brakuje przestrzeni , zieleni za oknem i przede wszystkim ciszy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz