Tymczasem jednak
spróbowaliśmy jak wielu obrotnych obywateli ,wycieczek handlowych
do Berlina . Trochę nam ta forma podróży nie pasowała ,
zwłaszcza,że naszym celem nie było rozkręcanie handlu na wielką
skalę . Ot tak sobie ,dorobić tyle,żeby następnym razem przywieźć
to i owo na swój użytek. W lutym wybraliśmy się na taką
wycieczkę razem , w celu bardzo konkretnym . Ka do Conrad
Elecktronic (ogromny market z wszelkiego rodzaju elektroniką ) a ja
trochę w celach turystycznych , trochę po to,żeby kupić jakieś
drobne artykuły spożywcze i kosmetyki. Mieliśmy ze sobą dość
skromną kwotę , coś koło 130 marek , ale na nasze potrzeby
wystarczającą .
Już w pociągu zaczepił
nas jakiś gość o dość podejrzanym wyglądzie i zaproponował
,żebyśmy przewieźli mu alkohol i papierosy . Oczywiście
odmówiliśmy , bo niby dlaczego mielibyśmy to robić nie znając
faceta . To było jednak szeroko praktykowane , bo można było
zabrać z sobą tylko określoną ilość tych artykułów. Co mu
kazało myśleć ,że pójdziemy na taki wątpliwy biznes ? Pojęcia
nie mam. Zapewne skromne , niczym nie wypakowane plecaczki, które w
drodze powrotnej okazały się przyczyną kontroli celników ale o
tym za chwilę. Do Berlina wyruszyliśmy nocnym pociągiem z Poznania
. Około 9 rano byliśmy na miejscu , pociąg powrotny mieliśmy
około 22.00. Był więc czas na zakupy i nawet chwila na
pozwiedzanie okolic. Nie małą sensację wzbudziłam w czymś w
rodzaju kiosku z gazetami, wypożyczalni kaset video i sexschopu
razem wziętych , kupując za 1 markę , 15 fenigów (euro jeszcze
nie było) , zwykłą pocztówkę z widokiem na Berlin nocą .
Polacy takich zakupów tam nie robili. Z części za kotarą, gdzie
mieścił się sexschop zostałam wyproszona , choć weszłam tam w
towarzystwie męża a w trakcie zakupów w Conradzie mieliśmy okazję
zobaczyć skąd się brała zła opinia o Polakach . Mąż zna
niemiecki więc dogadał się bez większego trudu ( każdy zresztą
z obsługujących miał na identyfikatorze dopisek w jakim języku
obcym mówi – władających polskim lub rosyjskim niestety nie
spotkaliśmy) . Kiedy staliśmy w kolejce z garstką części
elektronicznych , tuż przed nami wybuchła awantura. Jakiś gość o
prezencji menela próbował coś wytłumaczyć sprzedawcy –
kasjerowi . Trzymał w ręku jakiś moduł elektroniczny, w drugiej
kartkę z zapiskami i krzycząc i podpierając się polskimi
przerywnikami nawiązującymi do męskich części ciała i
najstarszego zawodu świata próbował coś kupić , ustalić , a
może się dowiedzieć . Zrobiło nam się głupio, jako Polakom –
jak by nie było kulturalnym przecież .
Ka zagadał go o całą
sprawę . Na chwilę się uciszył , a potem znów klnąc jak pijany
furman wyjaśnił o co chodzi . A chodziło o telewizor, który
rzekomo zakupił w tymże markecie . Telewizor się zepsuł , a on
chce kupić uszkodzoną część, której sklep nie ma i nie chce mu
sprowadzić – tu znów pod adresem sprzedawców poleciała
wiązanka. Ka przeczytał z kartki o jaką część chodzi , po czym
stwierdził, że najlepiej będzie jak pojedzie do innego sklepu z
elektroniką , być może tam będą mieli ( licząc po cichu ,że
gość nie trafi , albo ceny go przerażą i zrezygnuje bez awantury)
i podał mu adres na drugim końcu Berlina . Czy tam dotarł i jak
się sprawy dalej miały nigdy się nie dowiedzieliśmy , Conrada
Electronics na szczęście opuścił i dłużej wstydu nikomu nie
robił , przynajmniej na naszych oczach.
Po zrobieniu zakupów
pokręciliśmy się jeszcze po Aldim , tureckich i chińskich
sklepikach w okolicy dworca Zoogarten , robiąc drobne zakupy,
zajrzeliśmy do westybulu opery berlińskiej – przepiękne barokowe
wnętrze. Niestety nie mogliśmy zwiedzić , obejrzeliśmy wystawy
eleganckich i drogich butików , mieszczących się w okolicy i już
czas było wracać na dworzec , aby udać się w podróż powrotną .
Tu znów zobaczyliśmy scenki rodzajowe godne filmów Barei z
udziałem rodaków .
Dworzec był olbrzymi ,
kilka wejść i wyjść prowadziło w jego różne strony , peronów
było chyba z dwadzieścia albo więcej – my mieliśmy odjazd z
dwunastego . Odszukaliśmy właściwy na jakieś 90 minut przed
czasem , słusznie zakładając ,że może być tłok . Ku naszemu
zdumieniu na peronie leżały góry bagażu , składowane tak po
prostu na gołym betonie. Wokół każdej takiej „górki” stało
po 2,3,4, czasem więcej osób. Na godzinę przed czasem
zapowiedziano wjazd pociągu do Poznania . Kiedy pojawił się skład
na końcu peronu chorda naszych rodaków ruszyła mu na przeciw ,
zaczęli wskakiwać na stopnie, czepiać się klamek i czego się
tylko dało , próbowali otwierać drzwi w jadącym składzie ,
reszta zgarniała bagaże po kilka sztuk każdy i ruszali do swoich
kolesi atakujących skład. Patrzyliśmy na to przerażeni i
zbulwersowani. Nie minęły dwie minuty jak na peronie pojawiła się
policja , dosłownie co kilka metrów , wyrastali niczym spod ziemi
ubrani w oliwkowe mundury funkcjonariusze. Akcja trwała następne
dwie minuty. Ostro przegonili wszystkich , którzy wisieli na
wagonach , obstawili peron tak skutecznie,ze uniemożliwili dostanie
się do wagonów . Dopiero kiedy skład się zatrzymał i otworzyły
wszystkie drzwi pozwolili wsiadać . I znów działy się sceny
dantejskie. Jedni zajmowali przedziały , inni blokowali wejścia ,
jeszcze inni otwierali okna , następni podawali przez okna zakupione
towary . Wyglądało to tyleż zabawnie co groteskowo i absurdalnie.
I było bardzo niebezpieczne . Wszyscy do pociągu się nie dostali,
w tym my i jeszcze stojący obok nas elegancko ubrany w garnitur i
płaszcz , wyposażony w dyplomatkę młody człowiek . Widać był
obeznany z sytuacja , bo podszedł do jakiegoś kolejarza i bardzo
swobodnie przez chwilę z nim rozmawiał. Po czym okazało się ,że
za kilka minut podjedzie drugi skład jakieś dwa perony dalej a
bilety zachowują ważność. Udaliśmy się za nim . Sytuacja się
powtórzyła , choć już tłok był mniejszy i bez czepiania się
jadącego pociągu . Mieliśmy wykupione kuszetki więc choć z 6
innymi pasażerami i górą towaru w przedziale , ale jechaliśmy w
miarę wygodnie . Trafiło się nam kulturalne tym razem towarzystwo
. Pogadaliśmy, pożartowaliśmy , czas mijał w miarę szybko i
przyjemnie. No i mimo,że jechaliśmy w przedziale dla palących nikt
nie palił – wszyscy za przykładem Ka wychodzili na korytarz
szanując upodobania trojga niepalących. . Udało się nawet trochę
pospać. Do granicy było wszystko dobrze . Gdzieś około piątej
rano do wagonu weszli celnicy niemieccy i polscy . Sprawdzali bilety
i paszporty , wyłapali kilku takich co na ten sam , nieważny dawno
bilet jeździli już cały miesiąc . Pobieżnie tylko sprawdzali
każdą górę walizek , toreb, paczek , skrzyń , kartonów i
plecaków . Na pytanie o nasz bagaż , sięgnęliśmy po nasze dwa
chude plecaczki , w których była malutka reklamówka podzespołów
elektronicznych z Conrad Electronics, dwie paczki kawy , jakieś
dezodoranty, trochę słodyczy i kilka owoców kiwi , melon , mango i
coś tam jeszcze , zdaje się ,że jakieś soczki w kartonikach . Nie
wierzyli . Kazali wszystko z plecaków wyjąć , po trzy razy
zaglądali do wszystkich przegródek i kieszeni , także w naszych
kurtkach i przeliczali paragony zakupowe , czy się suma zgadza z
kwotą deklarowaną przy wjeździe. Prawie się zgadzało – zostało
nam kilka marek i fenygów , co też skrupulatnie przeliczyli. W
końcu jednak oddali nam paszporty i mogliśmy dalej kontynuować
podróż. Zdziwieni byli też podróżujący z nami pasażerowie.
Wszyscy oni rozkręcali właśnie handel na wielką skalę –
wiedzeni duchem przedsiębiorczości i uwiedzeni wizją zachodniego
dobrobytu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz